sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 11

Szłam powoli chodnikiem, myśląc o tym głupim balu. Ci idioci narażają moje życie w dosłownym znaczeniu tego słowa. A jeśli odkryją, że mnie jednak znają to będę miała na karku pierwotne wampiry i Marcela. Właściwie nie wiem nawet dlaczego mnie nie pamiętają. Prawda, że nie widzieliśmy się zawsze, ale dość często bym zapadłam im w pamięć.
Skręciłam w prawo i weszłam w ulice na, której znajdował się cmentarz i moje mieszkanie. Wybrałam to miejsce głównie przez cmentarz, ale także na mojej liście zainteresowań znajdował się las, który widać było z okna w kuchni.
No a teraz tylko do domu i przekopać szafę - pomyślałam zła na wszechświat, który z całą pewnością mnie tu nie chcę i tylko czeka aż umrę na prawdę. Przeszłam przez ścieżkę wyznaczoną do mojego domu i weszłam na ganek. Wyjęłam z torebki klucze, przekręciłam je w zamku i wmaszerowałam do holu. Odłożyłam torebkę na komodę i zdjęłam kurtkę, wieszając na wieszaku. Weszłam po schodach na górę i wpadłam do swojej sypialni. Odruchowo spojrzałam na zegar na wyświetlaczu telefonu, który wskazywał siedemnastą trzydzieści. Nie przewidywałam, że wizyta u blondynki tyle mi zajmie. Nie zwlekając za dużo, przeszłam niepewnym krokiem w stronę wielkiej szafy i będąc przy niej, pociągnęłam za klamkę, otwierając drzwiczki. Westchnęłam widząc stertę ciuchów, bo wiedziałam, że czekają mnie przedwczesne świąteczne porządki.

*
- Jak to możliwe, że nie mam ani jednej sukni balowej! - krzyczałam do siebie z wyrzutem - tysiące bluzek , spodni, legginsów, sukienek na lato, butów, kurtek, polarów, swetrów, spódniczek i ani jednej sukni balowej! - wymieniałam zawartość mojej garderoby. Godzinę zajęło mi przeszukanie wszystkich moich ubrań i schowanie ich z powrotem na półki, i na końcu okazuję się, że wszystko to na marne. Co ja mam teraz zrobić? - krzyczałam w myślach. Trzasnęłam drzwiczkami od szafy ze złości i ku mojemu nieszczęściu połamały się.
- Boże co ty do mnie masz? - jęknęłam patrząc do góry. No, teraz muszę to naprawić - pomyślałam jeszcze bardziej rozzłoszczona. Westchnęłam i do moich uszu dobiegł dzwonek moich drzwi wejściowych. Zmarszczyłam brwi i powolnym krokiem wyszłam z sypialni. Powoli oddychając dotarłam do drzwi, chwyciłam klamkę i po chwili wahania  ją nacisnęłam. Rozglądałam się na prawo i lewo jednak nikogo nie zobaczyłam, przeniosłam więc swój wzrok na dół. Moje małe zaskoczenie zastąpiło duże zdumienie. Pod moimi drzwiami leżał duży pakunek, płaskie niebieskie pudło, przewiązane czarną wstęgą. Podniosłam je i zaniosłam z powrotem do mojego pokoju. Położyłam na łóżko i z wahaniem odwiązałam czarny pas, po czym otworzyłam wieko i ujrzałam karteczkę wielkości zaproszenia na bal Mikaelsonów. Na niej napisane było pochyłym pismem:

Ułatwię Ci zadanie.
A pod spodem pismem kaligraficznym: 
Mox occurrant soror mea.

Wygięłam brwi w zdumieniu i przez chwilę wpatrywałam się w tą kartę, jednak przypomniałam sobie, że w pudle było coś jeszcze. Odłożyłam papier na bok i sprowadziłam wzrok na zawartość niebieskiego pakunku. Wyglądało jak jakieś ubranie. Wyjęłam je i moim oczom ukazała się piękna czarna suknia. Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha, po kilku sekundach jednak odzyskałam panowanie nad ciałem i zamknęłam wcześniej otwarte ze zdumienia usta. Pierwszą osobą, która przychodziła mi na myśl, że mogła mi wysłać suknie to Elijah ale przecież na dole kartki napisane było coś w nieznanym mi języku więc odrzuciłam zaraz tą myśl . Drugą z kolei była Bonnie, bo język którym tekst był napisany przypominał mi łacinę, a ona była czarownicą, po za tym wiedziała, że nie mam co na siebie włożyć. "Rzuciłam" się na telefon, ale zaraz sobie przypomniałam, że nie mam jej numeru komórki. Jęknęłam i w duchu przeklinałam boga, że jeszcze bardziej utrudnia mi życie. 
*
  
Dojechałam pod rezydencje w której odbywa się bal i zatrzymałam się na poboczu. Zgrabnie wyszłam z auta, zamykając je. Powolnym krokiem zmierzałam w stronę drzwi, kiedy tam dotarłam wygładziłam czarną suknię i odetchnęłam głęboko. Zamaszystym ruchem otworzyłam wrota i wkroczyłam do sali. Byli tam różni ludzie, niektórzy trzymali w ręku kieliszek z szampanem, drudzy rozmawiali między sobą. Zaczęłam rozglądać się po osobach, które widziałam z zamiarem wypatrzenia Pierwotnego, który mnie tu zaprosił. Na marne jednak. Weszłam głębiej w tłum ludzi i pokierowałam się w stronę stolika z napojami. Doszłam do niego po przepchnięciu się przez kilkoosobową gromadę. Wyciągnęłam rękę po naczynie, chwyciłam i drugą ręką nalałam trunku. Odłożyłam butelkę i upiłam łyk. Ktoś dotknął mojego ramienia, więc powoli się odwróciłam. Ujrzałam Damona, który wpatrywał się we mnie jak w pirat w skarb. 
- Będziesz się tak gapił? - spytałam upijając kolejny łyk z kieliszka. Spiorunował mnie wzrokiem, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdyż ze strony schodów wydobył się głos, dzięki któremu wszyscy umilkli.
- Jak zawsze oficjalnie otworzony bal zaczyna się tańcem - ogłosił Elijah - Prosimy o przejście do sali balowej.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie i odwróciłam głowę w stronę czarnowłosego. Wyciągnęłam rękę, prosząc o taniec. Starszy Salvatore po chwili pochwycił ją i razem pokierowaliśmy się w stronę sali.

*
- Pozwolisz? - spytał Damon wyciągając dłoń.
- Z jak największą chęcią - zgodziłam się, lekko się śmiejąc. 

*
Na środek Sali wkroczyło osiem par. Ja i Damon, Kol i Bonnie, Caroline i... jak on się nazywał? A tak z Mattem, Rebekah ze Stefanem, Elijah z Katherine, Klaus z jakąś brunetką, czarnowłosy mężczyzna z rudą kobietą, blondynka z szatynem. Wszyscy zaczęli tańczyć w rytm wolnej muzyki, w locie usłyszałam kilka słów, ale najbardziej w pamięć zapadło mi "Give me love...". Po kilku minutach, nastąpiła zmiana partnerów. Mi przytrafił się Elijah, na całe szczęście, gorzej miała blondynka, która tańczyła teraz z Klausem. Uśmiechnęłam się na ich widok i powirowałam dalej z Pierwotnym. 
- Pięknie wyglądasz - pochwalił Mikaelson, zmarszczyłam brwi.  Czyli to nie on wysłał mi suknie - pomyślałam.
- Dziękuje, ty też niczego sobie - odwzajemniłam uśmiech.

*
- Przestaniesz obserwować mojego brata? - spytał poirytowany zachowaniem brunetki Kol. Katherine przewróciła oczami, wolałaby już tańczyć z Salvatore'm. 
- Przeszkadza ci to? - spytała nie zaprzestając swojej czynności.
- Skądże - zaprzeczył - tylko mam wrażenie, że tańczę z zazdrośnicą - wyjaśnił, uśmiechając się złośliwie. Zdenerwowana brązowooka, przestała na nich patrzeć i spojrzała na znienawidzonego przez siebie Pierwotnego.
- Zamknij się, Mikaelson - syknęła, i uznała, że nie musi pilnować przyjaciółki. 

*
- Cieszę się, że zgodziłaś się przyjść -odezwał się najstarszy Pierwotny. Spojrzałam na niego.
- Nie miałam wyboru - odpowiedziałam. Jeśli przez niego zginę, to jako duch będę go nękać do końca życia. - przysięgłam sobie w duchu. 
- Czyli nie przyszłabyś, gdybym o to nie poprosił? - spytał uśmiechając się łagodnie. Schyliłam głowę myśląc nad odpowiedzią. Przyszłabym? - spytałam się w środku. Czy mimo wszystko, odważyłabym się przyjść i narazić życie tylko dla balu? 
- To zależy - odparłam, podnosząc głowę.
- Od czego? 
- Od tego czy gdybym nie rozwaliła sobie szafy i tak dostałabym za darmo suknie - odparłam, jak gdyby nigdy nic, rozbawiona patrzyłam na zdezorientowanego Mikaelsona. Zaśmiałam się cicho z własnej wypowiedzi.

*

- Dzięki Bogu nie muszę już z nim tańczyć - odetchnęła z ulgą moja przyjaciółka, gdy zeszła z parkietu. Uśmiechnęłam się krzywo.
- Aż tak odpychający jest Kol? - spytałam z czystej ciekawości, patrząc jak brunetka wywraca oczami na widok Pierwotnego i wiedźmy, tańczących nadal na sali. W końcu zwróciła się w moją stronę, unosząc brwi w geście zdumienia.
- Odpychający? On jest wnerwiający - jęknęła, jednak na chwilę zatrzymała wzrok na moim ubiorze. - Skąd masz tą to cudo?
- Dostałam - odparłam dumnie. Z powrotem sprowadziłam wzrok na salę. Gdzie on jest? - pytałam się w myślach, rozglądając się za osobą, która mnie tu zaprosiła. Elijah chciał porozmawiać i tylko dlatego przyszłam. Jeśli zaraz nie przyjdzie, będę zmuszona go szukać. Nie uśmiechało mi się to, gdyż ostatnią rzeczą jaką chciałam teraz robić to przepychać się przez cały ten tłum.
- Od kogo? - dopytywała sobowtór Tatii.
- Nie wiem, ten ktoś zostawił tylko kartkę - odpowiedziałam trochę zirytowana natarczywością Katherine.
- Pokaż - rozkazała. Westchnęłam, ale zrobiłam to o co prosiła. Otworzyłam małą torebeczkę, wyjęłam z niej papier i podałam jej, patrząc na jej reakcje. Przejechała szybko wzrokiem po tekście, po czym oddała mi kartkę.
- To łacina - stwierdziła.
- Co Ty nie powiesz? - odparłam z sarkazmem. Spojrzała na mnie z wyrzutem, ale po chwili odwróciła głowę w innym kierunku. Chwilę wpatrywała się w jakiś punkt, po czym lekko szturchnęła mnie w ramię, dając do zrozumienia, że muszę to zobaczyć. Niechętnie spojrzałam w wyznaczoną przez przyjaciółkę stronę. Po chwili tępego wpatrywania się w tamto miejsce, odwróciłam przerażona wzrok. Tętno przyśpieszyło mi do granic możliwości, ( jeśli u wampirów to możliwe).
- Radziłabym ci stąd wiać - odezwała się cicho moja towarzyszka, patrząc na mnie wzrokiem wyrażającym wszystko tylko nie strach. Spojrzałam na nią przestraszona.
- Miało go tu nie być - oświadczyłam oschle.
- Chyba miałaś rację - stwierdziła - Bóg Cię tu nie chce. - uśmiechnęła się do mnie słodko, a ja miałam ochotę jej walnąć. Jedynie to, że jesteśmy w miejscu publicznym mnie powstrzymało.

*

- Ty! - zawołałam do bruneta w garniturze na przeciwko mnie - Tak do Ciebie mówię Mikaelson - potwierdziłam. Pierwotny obrócił się zaskoczony jadem w moim głosie. Byłam zła i przerażona. Tego palanta z manią posiadania władzy się nie spodziewałam. Myślałam, że skoro Rebekah wiedziała, że mam z nim kłopoty to grzecznie przekaże to braciszkom. Najwyraźniej się myliłam.
- Coś się stało? - spytał jak nigdy nic, spokojnie, patrząc to na mnie to na Katherine.
- Ty mi się pytasz co się stało? - spytałam podniesionym głosem. - Nie wspominałeś, że tutejszy "władca"...- zaznaczyłam cudzysłów w powietrzy palcami -... jest zaproszony - wyjaśniłam.
- Marcel tu jest? - zapytał zdumiony. Myślałam, że oczy mi z orbit wyjdą. Jeśli on go nie zaprosił to kto do jasnej cholery? - wrzeszczałam w myślach. Spojrzałam na przyjaciółkę, która od dłuższego czasu mi się przyglądała.
- Nie mów mi, że... - spauzowałam, i moje oczy rozszerzyły się jeszcze trochę. Nagle wiedziałam już, dlaczego on tu był. Elijah spojrzał na mnie wyczekując mojej dalszej wypowiedzi. 
- On tu jest po mnie - jęknęłam cicho, wiedząc, że przeze mnie mogą zginąć niewinne osoby.
- Nie rozumiem - stwierdził brunet.
- On chce mojej śmierci - wytłumaczyłam.
- Dlaczego? - dopytywał. Patrzyłam na niego jak na kosmitę. Teraz wszyscy mają potwierdzenie na to, że świat mnie nie chce. Ja rozumiem, że czasami zdarzają się przypadki, ale ja tu już muszę mieć prawdziwego pecha.
- Świat przeciwko mnie - wymamrotałam, z dziwnym spokojem. Spojrzałam na otaczających mnie ludzi, wszyscy bawili się w najlepsze. Z niepokojem rozglądałam się po sali. Nie ma go - pomyślałam. 

_______________

Wiem krótki, ale zawsze coś, nie? Następny tak za tydzień, zobaczę co da się zrobić, bo w między czasie piszę jeszcze drugiego bloga. Jeśli ktoś ma jakieś pytania to z chęcią odpowiem, znajdziecie mnie w zakładce KONTAKT. To by chyba było na tyle.
Pozdrawiam J :*
PS: Jak wam się podoba szablon?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Nielivka