sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 9

Rozdział 9

Rezydencja Mikaelsonów była we Francuskiej Dzielnicy. Najstarszym miejscu w Nowym Orleanie. Według mnie piękna i doskonała pod każdym względem, dla jej mieszkańców była jednak jedną z wielu. Weszliśmy do holu i na progu przywitał nas już Elijah i Klaus.
- Witaj Caroline – przywitał się Klaus, ale blondynka za wszelką cenę unikała jego spojrzenia. Wzrok Klausa powędrował na mnie i Bonnie.
- Jestem niezmiernie ciekaw, co was tu sprowadza? – rzekł Elijah. Sama nie wiedziałam, co Caroline miała zamiar mu powiedzieć. Wiem, że Bonnie dzwoniła wcześniej do Kola, by upewnić się, że może przyjechać. Miałam, co do tego wątpliwości. Zrobiłam tylko kłopot. Na szczęście, po schodach właśnie schodził Kol, uśmiechając się do nas.
- Pozwól, że ja ci wytłumaczę Bracie – oznajmił w dobrym humorze Pierwotny – Nasze koleżanki nie miały gdzie porozmawiać, nie mając pewności czy nikt ich nie podsłuchuje. – spojrzałam zdziwiona na przyjaciółkę. Dobre i to, że przynajmniej ja nie musiałam się przed nikim tłumaczyć. Podniosłam wzrok na obecnych. Wszyscy byli wyluzowani. Z wyjątkiem mnie i blond włosej ślicznotki. Cieszyłam się, że nie jestem sama. Czułam się tu niezręcznie.
- Więc zapraszam do salonu. – odrzekł spokojnym tonem Elijah. Weszliśmy w głąb holu i skręciliśmy w prawo. Cały czas czułam na plecach spojrzenie Pierwotnych, co do jednego. Nie dziwiłam im się. Ostatnim razem omal nie rozryczałam się przed nimi. Usiadłam na fotelu, na którym jak dobrze pamiętam siedziała również Katherine. Bonnie i Caroline zajęły miejsca na kanapie a Pierwotni ku mojemu zdziwieniu i niechęci w duchu, obserwowali wszystko z boku udając, że rozmawiają.
- Więc… - Rozpoczęła Caroline – O co chodzi? Już i tak się przemogłam by przyjść akurat tutaj.
Zawahałam się na chwilę. Po chwili jednak wyjęłam z torby zeszyt. Podałam go siedzącej naprzeciwko czarownicy. Niepewnie spoglądałam jak bierze go w ręce.
- Chciałabym wiedzieć, czy jest możliwość, że go znacie? – przedstawiłam swoją prośbę. Spojrzały na mnie i otworzyły zeszyt. Spojrzały na właściwą stronę i nie dowierzały. Patrzyłam na nie oczekując odpowiedzi. Należała mi się mimo wszystko.
- Dlaczego chcesz wiedzieć? – spytała dziwnie nieobecnie blondynka. Otwierałam kilka razy usta i po chwili je zamykałam. Nie wiedziałam jak sformułować poprawne zdanie. W końcu wydusiłam to z siebie:
- Pajac rzucił się na mnie w lesie i zaczął całować. – wyznałam, a jeden z Pierwotnych zaśmiał się pod nosem.
- To Lockwood – powiedziała z obrzydzeniem Caroline. Ton jej głosu zwrócił uwagę Klausa. – Tyler Lockwood, chodziłam z nim, ale zrobił coś, czego mu do dziś nie wybaczyłam.
Kiedy Caroline wypowiadała te słowa kontem oka zauważyłam, że mulatka się śmieje z czegoś w moim zeszycie. Uśmiechnęłam się na ten widok.
- Co tam jest?
Spojrzała na mnie. Widać było w nich niezmierne rozbawienie.
- Narysowałaś ich? – spytała z niedowierzaniem i śmiechem – Wow, ale skąd wiedziałaś jak wyglądali Pierwotni?
Uśmiechnęłam się tajemniczo. Wypowiedź Bonnie zwróciła uwagę wampirów. Wiedziałam, że zastanawiali się o co chodzi. Nie chciałam dać im motywacji do pytań i postanowiłam, że nic im nie powiem, chyba, że któraś z dziewczyn się w końcu wygada.
- Kim tak a propos jesteś? – zapytał Kol. Uśmiechnęłam się arogancko.
- Ach… nie chcesz wiedzieć – odrzekłam ironicznie. Sprawiało mi przyjemność, że nic o mnie nie wiedzą. Zmarszczyłam jednak czoło w grymasie bólu.
- Pani La Grey? – obudziłam się z transu.
- Tak doktorze? – zapytałam z wymuszoną uprzejmością.
- Mogłaby Pani opowiedzieć coś o sobie? – zapytał ciekawski lekarz – Kim Pani tak naprawdę jest?
-Nie chce Pan wiedzieć, kim jestem…
- Hej ziemia do N! – krzyknęła Bonnie,machając mi przed oczami ręką.
- Co? Co jest? – otrząsnęłam się – coś mówiłaś?
- Taa, a ty odpłynęłaś – wyjaśniła mi przyjaciółka. Dziwnie na mnie patrzyli. Nie wiem co to było. Wyglądało jak przebłysk podświadomości.
- Nie, wcale nie! – zareagowałam od razu nie chcąc wzbudzić podejrzeń moim dziwnym zachowaniem – To co mówiłaś? – spytałam, ignorując podejrzliwy wzrok wszystkich zebranych. Byłam do tego przyzwyczajona. Na Pierwotnych nawet nie spojrzałam. Szczerze, to miałam ich gdzieś.
- Że chyba powinni wiedzieć – odpowiedziała nadal patrząc na mnie współczująco, nie lubiłam tego. Przypominało mi lekarzy którzy brali mnie za chorą psychicznie. – W końcu i tak by się dowiedzieli, prawda? - zawahałam się. To nie prawda. Niczego by się nie dowiedzieli. Byłam tak nieuchwytna jak Katherine i tak samo sprytna. Nie, żebym się chwaliła, ale fakt faktem. Jestem typem kogoś, kogo wolą wymazać z pamięci niż wspominać. Uśmiechnęłam się do nich cwaniacko i założyłam nogę na nogę.
- Niczego by się nie dowiedzieli – zaprzeczyłam tajemniczym głosem. Spoglądałam na nich z cierpliwością.
Pierwotni spojrzeli po sobie.
- Tak uważasz? – Odezwał się po raz pierwszy Klaus, władczym tonem. – Mamy szpiegów i przyjaciół wszędzie. – uśmiechnęłam się z satysfakcją. Po raz kolejny przeceniali swoje możliwości.
- Wrogów też – rzekłam spokojnie – wiecie tylko tyle ile sama wam powiedziałam, prawda?
Nic nie odpowiedzieli. Prawdopodobnie zdali sobie sprawę z tego, że jestem od nich bardziej inteligentna.
Przechyliłam głowę w bok
– Sprawdzimy waszą wiedzę. Myślicie, że cokolwiek o mnie wiecie? Powiem wam tyle ile sama chcę, i nawet ktoś taki jak wy - wstałam spokojnie poprawiając włosy - nie jest w stanie mnie zmusić do czegoś więcej. -
- Serio? – spytał z kpiną Kol. - Przeceniasz swoje możliwości, ślicznotko.
- Nie musisz w tym uczestniczyć – odpowiedziałam zimno na jego zaczepkę i spiorunowałam go spojrzeniem. – więc zaczniemy od tego czy wiecie jak się nazywam? A wy dwie, - wzkazałam na brunetkę i blondynkę – Nie podpowiadacie – ostrzegłam.
- Claudia Lydia Clarissa La Grey – rzucił od razu najstarszy z Pierwotnych. Uśmiechnęłam się zadziornie i z wyższością.
- Błąd – spojrzeli na mnie – To moje… - zawahałam się. Spojrzeli na mnie czekając na odpowiedź – La Grey – powiedziałam ze wstrętem – to moje nazwisko z przeszłości. – zdecydowałam się na odpowiedź w stylu Kath. Nie zdradzało wszystkiego, ale wystarczająco. – Nell Pierce, tak nazywam się obecnie.
- Zmieniłaś tożsamość, jak Katerina – zdziwiło mnie, że ktoś jeszcze używa jej starego imienia – Dlaczego? – spytał Elijah.
- Ech.. – Nie nawiedziłam tego pytania. Nie znałam na niego dostatecznej odpowiedzi. Wyjaśniającej, dlaczego to zrobiłam. W środku mimo wszystko czułam do siebie wtręt. W trakcie pobytu w szpitalu psychiatrycznym, próbowali mnie przekonać, że to nic złego. To tylko nazwisko, jednak ja byłam nieugięta i dopięłam swego. Wyjechałam do Mystic Falls i wypełniłam papiery.
- Ja.. – spojrzałam na dziewczyny, im też nie powiedziałam prawdy. W głębi wiedziałam, że nienawidziłam się za prawdę. Odetchnęłam głęboko i podniosłam głowę do góry. Stresował mnie spokój, jaki zapadł – Ja, nienawidziłam się za to, kim byłam, myślałam, że jak nie będę się tak nazywać to zapomnę o… - zrobiłam pauzę i spuściłam wzrok w podłogę i ponownie wzięłam głęboki wdech i wydech – … o nich. O tym, co mi zrobili – Mówiłam najbardziej obojętnym głosem, na jaki było mnie stać by zamaskować ból – jednak nienawiść do samej siebie tylko się pogłębiła. – Podniosłam wzrok. Był wyssany kompletnie z uczuć. Nie było w nich widać nic po za pustką. Nie uszło to uwadze mieszkańców.
- Jak ty to robisz? – Odezwał się milczący jak dotąd Kol.
- Myślałam, że w tym nie uczestniczysz – odpowiedziałam nadal tą samą barwą głosu. Najmłodszy z Pierwotnych zaintrygowany mną odstawił naczynie trzymające wcześniej w dłoni i podszedł do swojego rodzeństwa.
– Nie uważacie, że to trochę dziwne? – zwrócił się do braci. Oboje zmarszczyli czoło i spojrzeli na niego wiedząc, o co mu chodzi.
- Co może być tak bolesnego we wspomnieniach, których nie można czuć?
Spojrzałam na Klausa. Nie wiedział, że ja wszystko czuję do dziś. Nie wiedział, co tam robiłam, kiedy nie patrzyli. Nie wiedział jak ja się czułam, kiedy uważali mnie za wariatkę i nie chcieli wierzyć w moje słowa. Nie wiedział, że blizny po uczuciu zdrady i ból pozostawił cielesne rany na moim ciele. Nic nie wiedział. Wstałam z fotela i spojrzałam na niego. W jego oczach nie widać tego co widać było w moich.
- Czuję swoje wspomnienia – odrzekłam na jego pytanie i odsłoniłam blade ręce. – Jesteś wampirem, więc możesz widzieć to wyraźniej niż człowiek. – spojrzał na moje ręce i dopiero po kilku sekundach zorientował się co na nich widać. Kilka pionowych kresek. Każda z nich była blizną, która pozostała po domu dziecka. Nie mając oparcia, nie wytrzymywałam. Wiedziałam, że to jest złe, że mi nie pomoże. Jednak to robiłam i czułam, choć przez chwilę ulgę. Później ulgę zastąpił, ból i poczucie wstydu. – Jeśli nie wiesz jak się czułam kiedy to robiłam mogę ci pokazać. – oznajmiłam uprzejmie, wymuszając sztuczny uśmiech. - Tak więc, jedyne, co musicie o mnie wiedzieć, to, że w połowie jestem taka jak Katherine.
Nie widziałam sensu dłużej z nimi gadać. Widziałam już swoje możliwości, i owszem umiałam pokazać ból jaki mam w środku po przez dotyk. Nauczyłam się tego sama. W kieszeni kurtki rozbrzmiał mój dzwonek. Wsadziłam do otworu rękę i wyjęłam urządzenie. Spojrzałam na Bonnie pytającym wzrokiem. Kiedy kiwnęła głową pozwalając mi odebrać wcisnęłam zieloną słuchawkę nie patrząc kto dzwoni.
- Halo? - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Hej, Kath, coś się stało? - spytałam się brązowookiej.
- Nie - spauzowała - choć może jednak tak. - oznajmiła po chwili ciszy.
- Co jest? - nie wiedziałam co, mogło się stać i tylko te słowa przyszły mi do głowy. Odeszłam trochę od obecnych w salonie.
- Ktoś się o ciebie pytał - za informowała mnie Katherine - nie znam go.
- Kto? - zapytałam podniesionym głosem, ale natychmiast się uspokoiłam, gdyż mój ton wzbudził zainteresowanie wampirów - Na pewno go nie znasz? - spytałam się zaniepokojona - Może to ktoś z ludzi Marcela? - zasugerowałam. Ku mojemu nie szczęściu imię "władcy" Nowego Orleanu wyłapał Kol i Klaus.
- Możliwe, ale... - chciała coś powiedzieć - gdzie jesteś? Tu nie mogę rozmawiać- zapytała się zamiast dokończyć zdanie.
- U Pierwotnych - odrzekłam na jej pytanie, ale w następnej chwili nie miałam już telefonu. Klaus wyrwał mi go i powiedział do słuchawki
- Pani Pierce jest niedostępna. - w odpowiedzi usłyszałam połowę zdania " Szlag...". Byłam zdenerwowana. Klaus rozłączył się i nadal trzymał urządzenie.
- Chcesz nam o czymś powiedzieć? - zapytał na pozór spokojnie. Jednak ja widziałam w jego oczach złość. Najwyraźniej nie lubił każdego kto zadawał się z ciemnoskórym. Zatrzymałam wzrok na telefonie, który trzymał.
- Oddaj. - powiedziałam rozkazującym tonem. Zacisnęłam ze złości zęby kiedy ten uśmiechnął się kpiąco.
- Nie. - odmówił, oddania mojego urządzenia. Co, jak co ale nie lubiłam jak ktoś trzymał mój sprzęt. Zrobiłam krok do przodu. Gdyby brat Klausa, Elijah, nie zareagował hybryda już leżałaby ze skręconym karkiem na zimnej podłodze. Elijah skierował się do Klausa i stanął centralnie przed nim, i ze spokojem powtórzył moją prośbę:
- Niklaus, oddaj jej komórkę i porozmawiajmy ze spokojem. - zaproponował. Klaus spojrzał na brata pokonany i posłusznie oddaj telefon. Za nim ktokolwiek zareagował ktoś przygniótł mnie do ściany za gardło. Ledwo mogłam oddychać. Jego siła w porównaniu z moją wypadała dość marnie.
- Puszczaj mnie - wychrypiałam do Klausa, który zacisnął dłoń jeszcze mocniej. Wydawało mi się, że tracę przytomność. Szarpałam się przez chwilę, ale przestałam, bo to tylko pogarszało sprawę. Bonnie i Caroline stały teraz za Pierwotnymi, patrząc na całą scenę z przerażeniem w oczach.
- Gadaj, co z tym wszystkim ma wspólnego Marcel - warknął w moją stronę - Albo cię zabiję!
- Niklaus, uspokój się - Elijah próbował przemówić mu do rozumu. W tej samej chwili do domu weszła Katherine. Stanęła przerażona, na nasz widok, ale nie dawała tego po sobie poznać. Przypatrywała się mnie i chyba zrozumiała, że za chwilę wybuchnę.
- Wypuść ją, dobrze ci radzę - ostrzegła Kath - nie wiesz do czego jest zdolna - dodała.
- A co Ona może mi zrobić?! - Krzyknął wnerwiony już do reszty. Coś we mnie obudziło, a moje oczy wybuchły niebieskim płomieniem. Emitowały magią na kilometr. Nie panując nad sobą, siłą woli odepchnęłam Klausa, tak, że poleciał na drugą ścianę i pozostawił na niej wgłębienie. Wszyscy patrzyli na mnie osłupieni, wszyscy z wyjątkiem mnie. Ja nie czułam się za dobrze.
- Mówiłam ci trzeba mnie było słuchać! - zawołała do Klausa, ale ja słyszałam to jakbym była pod wodą. Hybryda wstał. A ja powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. - Idiota - usłyszałam szept brązowookiej.
- Cholera, niech Cię diabli wezmą - rzuciłam słowa, które w dosłownym znaczeniu skierowane były do mojego oprawcy. Pierce to usłyszała i w ostatniej chwili do mnie podbiegła, bo chwila i leżałabym na podłodze. Kurczowo jej się trzymałam, czułam się słaba i krucha. Bonnie nie wytrzymując wyrwała się blondynce i rzuciła w moim kierunku.
- Co ci jest? - spytała spanikowana kiedy znalazła się koło mnie - Nell, do cholery odpowiedz! - krzyknęła kiedy nie odpowiadałam
-Nic - opowiedziałam słabym głosem.
- Patrz, co zrobiłeś! - dobiegł mnie głos.
- Ja?! - oponował drugi - To ona rzuciła mną o ścianę, nie ja!
- Wina leży po obu stronach, Niklaus - mówił trzeci głos - ale gdybyś nie usiłował jej zabić, to - wskazał na mnie - by się nie wydarzyło.
Nie słyszałam co mówili dalej, ale zorientowałam się, że upadłam, bo natychmiast przestali się awanturować. Usłyszałam tylko moje imię, krzyczane przez Katherine. Później zastąpiła ją ciemność.
Straciłam przytomność.
                                                                                ***
Nie wiedziałam co się dzieje. Stałam obok Bonnie i Katherine, ale... Patrzyłam na siebie, leżącą na miękkim łóżku. Zupełnie jakbym opuściła ciało. Bonnie chodziła gorączkowo po całym pokoju. Po kolorystyce poznałam, że jest to pokój najstarszego z rodzeństwa Pierwotnych. Pamiętam jak przez mgłę, że straciłam przytomność, ale co było dalej tylko mogłam zgadywać. Katherine siedziała koło mnie ściskając za rękę, pogrążona we własnych myślach. Patrzyłam na siebie jak ciężko oddycham i miałam wrażenie, że tym razem umrę na zawsze. Wszytko przez wampiry. Zacisnęłam rękę w pięść i nagle mnie olśniło. Rozchmurzyłam się, widziałam już taki przypadek. Dziewczyna, Natalie, była czarownicą. zużyła za duża ilość mocy i zapadła w śpiączkę taką jak ja. Jedynie jedno zaklęcie mogło ja wybudzić. Skontaktowała się ze mną ale nie mam pojęcia jak. Usiadłam koło Kath i wyszeptałam:
- Jestem tu, nie poddawaj się. - w tym samym momencie do ciemno zielonego pokoju wszedł Klaus z Kolem. Klaus wydawał się nie przejmować stanem moje zdrowia. Winą mojego zdrowia obarczał mnie. Złość we mnie buzowała i miałam ochotę się na niego rzucić i rozszarpać jak niewyżyte zwierzę. Na jego szczęście był nieśmiertelny i nic bym nie wskórała. Kiedy dziewczyny go zauważyły, w ich oczach zamiast troski widać było czystą nienawiść.
- Jak mogłeś! - Krzyknęła zdenerwowana Bonnie - Ty podły draniu...! - rzuciła jeszcze kilka nie cenzurowanych słów - Jeśli ona się nie wybudzi, przysięgam na Boga i Diabła, że wylądujesz w tych pieprzonych zaświatach! - Kol chciał ją uspokoić ale uciszyła go ręką - Jeśli to się uda, znajdę kołek z białego dębu i wbiję ci w prosto w serce, uwierz mi wiele osób nie będzie za tobą tęskniło! - poprawiła włosy, uspokajając się trochę i podeszła do brązowookiej i również usiadła kolo mojego ciała, a ja przypatrywałam się dwójce Pierwotnych. Klaus wydawał się być zaintrygowany wybuchem małej wiedźmy. Kol za to był teraz świadom słownika Bonnie kiedy ta jest wściekła. Byłam skołowana. Nie widziałam powodu wściekłości Bonnie, czy to możliwe, że nadal jej na mnie zależy? Jedyne tylko co dziwiło w tej chwili pierwotne wampiry to to, że Katherine była zdołowana. Do pokoju po krótkiej chwili wszedł najbardziej honorowy z braci. Kol usiadł na fotelu, a Elijah zajął jego miejsce koło Klausa.
- Coś się stało droga Katherine? - zakpił z niej Klaus - Czyżbyś umiała czuć? - zmarszczył brwi, ponieważ Kath się nie odzywała tylko nadal trzymała głowę w dół. Opuściła pokój ledwie na minutę, później wróciła i trzymała dokładnie tak głowę. Elijah spiorunował go spojrzeniem, jednak on nie zamierzał przepuścić okazji. Zdołowana brunetka była rzadkością.
- Nie zwracaj na niego uwagi - szepnęła Bonnie, próbując dodać otuchy Kath. Byli w szoku, wszyscy obecni wiedzieli, że wampirzyca nienawidzi czarownicy i nawzajem. Katherine nie mogąc wytrzymać napięcia wstała i moje oczy ujrzały zaschnięte łzy na policzkach mojej przyjaciółki. Po raz pierwszy dała się ponieść emocjom.Podniosła dumnie głowę i ręką doprowadziła do porządku. Wzięła głęboki wdech i jak na moje zaczęła odpowiadać na jego pytania:
- Przez twoją manie władzy moją przyjaciółkę spotkało to - wskazała na mnie i próbując opanować drżący głos - Wybacz, że przejmuję się stanem kogoś kto mimo wszystko ze mną był, wybacz, że mam u niej dług i chcę go spłacić i wybacz, że mam uczucia! - to ostatnie wykrzyczała a w moich oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Pierwotni byli lekko w szoku po wyznaniu brunetki, ale szybko się otrząsnęli a ja korzystając z okazji, że wszystko się uspokoiło, podeszłam do Bonnie. Dotknęłam jej ramienia, myśląc, że nie będzie tego czuć. Wzdrygnęła się jednak i spojrzała w moja stronę i i oczy wyszły jej z orbit. Jakimś cudem mnie zauważyła. Korzystając z tego cudu, przeszłam do sedna:
- słuchaj nie wiem ile mam czasu, ale wiem co może mi pomóc, - powiedziałam szybko - jedno zaklęcie. Evigilate magna somnium noctis caligo et involvatur mentem excutere.Powtórz je, bo tym razem nie będzie jak w książce i książę nie obudzi mnie swym pocałunkiem.
Mulatka kiwnęła głową na znak, że rozumie i przysunęła się bliżej mnie. Dotknęła mojego czoła i zamknęła oczy koncentrując się. Katherine odsunęła się dając jej większy dostęp.
- Co robisz? - zdziwiła się.
- Sama chciałabym wiedzieć - odparła bez przekonania Bennett. -Evigilate magna somnium noctis caligo et involvatur mentem excutere... - powtarzała w kółko zaklęcie, a ja jako "duch" w końcu zniknęłam i weszłam w swoje ciało.
                                                                           ***

Zaczerpnęłam głęboko powietrza i słaba podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam po pokoju. Zauważyłam pięć osób. Bonnie, Kath, swojego oprawce, honorowego brata i chłopaka Bonnie. Wściekłam się na widok Klausa.
- Udało się! - odetchnęła z ulgą czarownica. Uśmiechnęłam się słabo. - Jak ty to zrobiłaś? - Wzruszyłam ramionami.
- Cieszę się, że wróciłam, ale, ktoś mi wyjaśni dlaczego nadal jestem w tym przeklętym domu!? - wybuchłam, nie dość, że tu to jeszcze z nimi. Podniosłam głowę i spojrzałam w sufit - Za jakie grzechy, się pytam?
- Elijah, chciał Ci wytłumaczyć o co chodzi - wyjaśniła mi przyjaciółka. spojrzałam na wymienionego Pierwotnego, zostało ich tu dwóch. Kol najwyraźniej gdzieś wyszedł. Jeśli chodzi o mnie nie chciałam żadnych przeprosin. Wystarczyło mi już to, że próbowali mnie zabić. Ledwo uszłam z życiem. Najwyraźniej najpierw robią później wyciągają konsekwencje. Myślałam, że są inni i najwyraźniej są, ale tylko w stosunku do swoich słabości. Teraz na głowie będę miała Marcela, jak tylko się dowie gdzie jestem. Nie żebym go jakoś wkurzyła, ale kilka tygodni ktoś z jego ludzi mnie napad więc go zabiłam i okazało się, że to był ktoś kogo lubił. No, cóż, przeliczył się ze swoimi możliwościami i wylądował bez serca na podłodze. Biedaczek nie wiedział, że ze mną się nie zadziera. Miałam ochotę upić się z kimś i zabalować. Chciałam odreagować ostatnie wydarzenia. Wstałam z łóżka i lekko się zachwiałam, ale szybko odzyskałam równowagę.
- Nie mam humoru, ale chętnie posłucham co masz mi do powiedzenia - zwróciłam się uprzejmie do Elijah. Jego mogłabym nawet polubić. - I dla waszej wiadomości - poinformowałam ich, uśmiechając się słodko - już was NIE lubię.
- Nie wiń mnie za coś co uczynił Niklaus - spojrzał na brata - to się nie powtórzy, obiecuję. - podobno on zawsze dotrzymuje słowa. Cała złość wyparowała w jednej chwili a Klaus gdzieś zniknął. Stałam przed nim ze skrzyżowanymi rękoma, z zaciętą miną, która teraz złagodniała i kiwnęłam ze zrozumieniem głową.
- Niklaus, jest trochę... - dobierał słowo - porywczy i kiedy chodzi o Marcela... - nie dokończył, bo mu przerwałam.
- jest przewrażliwiony.- pokiwałam ze zrozumieniem głową. Rozumiałam o co mu chodzi, chciał bronić brata. Wydaje mi się, że zawsze to robi. Wierzy w jego odkupienie mimo wszystkiego co robi, wybacza mu.
- Tak, przepraszam za niego, chyba rozumiesz dlaczego go bronię - spojrzał mi w oczy. - Jest rodziną i z pewnością zrobiłabyś to samo dla swojej, prawda? - spytał spokojnie nie widząc, że nigdy prawdziwej nie miałam.
- Chciałabym móc, ale tak się składa, że nigdy nie miałam rodziny. - uśmiechnęłam się do niego smutno - Miałam jedną która... mnie biła a później uznała za chorą psychicznie, wysłała do psychiatryka i do domu dziecka, ale wiem co to znaczy mieć przyjaciół. I dla mnie oni są rodziną - westchnęłam, i wyszłam z pokoju gdzie zostawiłam Elijah i przyjaciółki. Pokierowałam się do wyjścia. Kiedy byłam przy drzwiach, spotkałam w nich Klausa.
- Nic mnie z nim nie łączy. - oznajmiłam kiedy moja ręka znalazła się na klamce.
- Słyszałem o czym mówiliście - rzucił niechętnie - Chciałem powiedzieć, że podtrzymuję to co powiedział Elijah.
Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Powodzenia z Caroline - powiedziałam i wyszłam, a on uśmiechnął się pod nosem.


                                                                             ***
 Jak to możliwe, że zemdlałam? - Pytałam siebie. W całym moim wampirzym życiu mi się to nie zdarzyło. Pamiętam jak przez mgłę, ale pamiętam, że to samo było z moim ojcem. Wkurzyłam się tak samo, ale jestem pewna, że nie zemdlałam. To niemożliwe. A co jeśli to nie ja? Jeśli ktoś mną sterował? Mnie wydaję się to tak samo nie wyobrażalne jak to, że Pierwotni mogliby być kiedyś normalni. Jest pewne, że już ich nie lubię, jedynie toleruję. Wybaczyłam ale nie zapomniałam. Spacerowałam po jasnych  jeszcze ulicach Nowego Orleanu, za nie więcej niż godzinę się ściemni. Wiem, że wtedy jest niebezpiecznie, ale musiałam się rozerwać. Poluje na mnie zgraja Marcela, ale postanowiłam, że raz się żyje. Bezpieczniej by było gdybym miała przy sobie czarownice, ba! Pierwotnego wampira, ale nie zamierzałam nikogo prosić o ochronę. Już na pewno nie ich.
- Cześć, ty jesteś Claudia? - zapytała dziewczyna w lekko falowanych blond włosach. Zmroziło mnie. Właśnie ktoś użył mojego starego imienia. Zatrzymałam się. Nie odpowiedziałam.
- Ach, Elijah mówił, że nie będzie łatwo... - przerwała widząc, że ją wyminęłam i poszłam dalej. Teraz kiedy chciałam się odreagować, znowu mnie nękają. Boże, czy ci ludzie nie mają nic innego do roboty?
- Słuchaj, nie jestem Klaus, ani Kol czy Elijah.. - zaczęła kiedy mnie dogoniła, ale natychmiast jej przerwałam:
- Nie wiem kim jesteś, czego chcesz, ale jeśli jesteś związana z Pierwotną rodziną to odpuszczę sobie pogaduchy - miałam już serdecznie dość.
- Stój! - zatrzymała mnie ręką - Jestem Rebekah Mikaelson... - przedstawiła się. Spoglądałam na nią i się zatrzymałam zaciekawiona - ... nie zamierzam cię zabić tak jak mój brat, ale ktoś mi doniósł, że obecny "władca"... - zaznaczyła w powietrzu cudzysłów -... chce cie zabić.
- No i? - zapytałam.
- To, że już cię lubię i nieodpowiedzialne z twojej strony chodzić po mieście bez obstawy - wyjaśniła - jeśli podpadłaś Marcelowi to z całą pewnością chce zemsty.
- Już jestem trupem - powiedziałam znudzona całym tym wykładem - nie potrzebuję ochrony zwłaszcza Mikaelsona. - znów zaczęłam iść.
- A Bennett nie potrzebuje księgi do zaklęć - powiedziała sarkastycznie - Wiem, że Nick nie przywitał cię sympatycznie, ale nie wiń nas za coś co zrobił on, a nie my. - poprosiła Rebekah.
- To samo powiedział Elijah - oznajmiłam - Mam serdecznie dość Pierwotnych jak na jeden dzień, Rebekah. Przyznaj się, że twój brat cię przysłał - spojrzałam na nią błagalnie.Uległa.
- Tak, ale błagam... - znów jej przerwałam.
- Wy błagacie? - spojrzałam zdziwiona - Mam dość, idę.
Poszłam szybkim krokiem przed siebie ale za nim zniknęłam za zakrętem zawołałam do blondynki:
- Dla jasności, jestem Nell! - choć dobrze wiedziałam, że już dawno się nią nie czułam.
                                                                                   ***
Weszłam do średniej wielkości baru i zajęłam miejsce na skórzanej skórze siedzenia. Po kilku minutach podszedł do mnie kelner:
- Coś podać? - spytał uprzejmie.
- Tak... - spauzowałam - Whisky.
- Dla mnie to samo - powiedział głos za mną i przysiadł się do mnie.
- Już się robi. - odpowiedział kelner i odszedł. Osoba która siedziała teraz przed de mną była Caroline. Nie wyglądała na szczęśliwą. Zdziwiłam się ponieważ, zwykle jest wesołą i energiczną osobą. Spojrzała na mnie i westchnęła.
- Ciężki dzień? - zapytała.uśmiechając się słabo.
- Ta, coś w ten deseń - odpowiedziałam również uśmiechając się słabo.
- Co się stało? - dopytywała blondynka. Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona jakby tego nie widząc oparła głowę blat stolika. W tej samej chwili kelner przyniósł whisky w szklankach. Chwyciłam w dłonie pierwszą a Caroline drugą. Westchnęłam.
- To był najgorszy dzień w moim życiu... - rozpoczęłam, ale zatrzymałam się - chcesz tego słuchać? - spytałam niepewnie. Pokiwała głową.
- No więc, Pierwotna hybryda chciała mnie zabić - upiłam łyk whisky - później prawie umarłam, ale pojawiłam się jako duch i Bonnie mnie zobaczyła, musiałam wysłuchać wykładu Elijah, następnie zostałam napastowana przez Rebekhę i trafiłam tu. - skończyłam swoją wspaniałą opowieść. Upiłam spory łyk napoju i spojrzałam na Caroline.
- A co z tobą?
- Jestem rozdarta. - powiedziała zduszonym głosem, chowając głowę w dłoniach.
- Ojć. - powiedziałam.
- Ta - upiła łyk ze swojego napoju. Nie spodziewałam się, że ktoś może mieć teraz gorzej ode mnie. Byłam tylko ciekawa pomiędzy czym była rozdarta. Na myśl przychodziło mi tylko uczucia. Nawet ja tak kiedyś miałam. No ale ja to ja. Ja nie wiem co to miłość. Chyba nigdy nie miałam szczęścia jej doznać ani okazać. Uważaj Boże jeśli teraz się zakocham. To by było okropne. Oj, życie gdybyś miało twarz inaczej byśmy porozmawiali - pomyślałam. Upiłam jeszcze jeden łyk napoju i zorientowałam się, że ten łyk był moim ostatnim. Westchnęłam i odłożyłam szklankę na bok. Wyłożyłam pieniądze na blat i wstałam z miejsca z zamiarem wyjścia z lokalu. Zatrzymał mnie jednak głos ukochanej Klausa:
- Idziesz? - spytała zdziwiona.
- Tak, ponudzę się u siebie w domu. - odpowiedziałam miło.
- To może wpadniesz do mnie? - zaproponowała zdesperowana. - poznasz Damona, może wpadniesz mu w oko.
- Damon? Kto to? - zapytałam zainteresowana. Blondynka  uśmiechnęła się szeroko. Cieszyła się, że nie zostanie sama. Puściła do mnie oko i wyszła razem ze mną z baru.
 __________________________________________________
Hej !Wreszcie dodaję. Rozdział tandetny, ale jakoś ujdzie. Następny tak za tydzień, dwa. Może wcześniej, zobaczę jak się wyrobię z matmą, bo ta jakoś mnie nie lubi i nie daje się zrozumieć. 
Do napisania J <3 

czwartek, 17 kwietnia 2014

Kolejny Blog

Hej!
Chciałbym spróbować napisać coś innego. Tematyka jest jednak ta sama, TVD. Nie oczekuję tam żadnych komentarzy, bo piszę to dla siebie. Jeśli ktoś jednak chce to mu nie zabraniam. Niedługo pojawi się prolog.
Zapraszam :  http://sistersofwolfs.blogspot.com/

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 8

Rozdział 8
Kiedy Bonnie się budziła, zobaczyła nad sobą uśmiechniętego Kola. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Wczoraj za nim usnęła, musiała wyjąc z uszu słuchawki. Komórka jej się wyładowała. Teraz patrzyła na niego i miała ochotę uderzyć go poduszką, za to, że tak na nią patrzy. Czuła się jakby prześwietlał ją wzrokiem.
- Co się gapisz?
- Obserwuję.
Zmarszczyła brwi. Podniosła się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz odkryła, że nie boli ją głowa. Zawsze po tak dużej ilości bolała ją głowa, i w ogóle nie powinnam tego wiedzieć. Bardzo ją to zdziwiło. Kol nadal ją obserwował, leżał bokiem i podpierał się łokciem. Bonnie nie móc już wytrzymać jego spojrzenia, miała zamiar wstać, ale Kol uniemożliwił jej to. Przygniótł ją do zimnego materacu, trzymając za nadgarstki. Przyśpieszył jej oddech. Zbliżył swoją twarz do niej.
- A teraz powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć – Wyszeptał w jej czarne falowane włosy.
-, O co ci chodzi? Nic ci nie powiem. – Spojrzała na swoje nadgarstki – Możesz mnie puścić?
- Myślisz, że cię teraz puszczę? – Prychnął – Nigdy. – Wyszepnął.
Namiętnie pocałował mulatkę, nadal trzymając jej nadgarstki. Próbowała się wyrwać, ale on był za silny.
- Co w ciebie wstąpiło? – Starała się mówić, pomiędzy pocałunkami, dysząc. – Kol…!?
Zamknął jej usta jeszcze jednym pocałunkiem i odpowiedział:
- Miłość, pożądanie…, Kto wie?
Bonnie poddała się i zaczęła odwzajemniać pocałunki. Puścił jej nadgarstki i stał się bardziej natarczywy, i zaczął całować ją jeszcze namiętniej. Bonnie powstrzymywała jęki, jednak Kol nadal na niej leżąc, posuwał jedną rękę coraz bardziej w dół. Zjechał najpierw po piersiach, później bok, i biodra, kiedy zjechał na uda, Bonnie nie mogąc się powstrzymać jęknęła z rozkoszy. Chwilę później odzyskała jasny umysł. Kol nie mógł tak zrobić. Nigdy tak nie robił. Nie był taki.
- Kol, przestań, - Starała się go odepchnąć – Przestań!
Ciemność. Teraz zamiast Kola otaczała ją ciemność. Do Bonnie dotarło, że to tylko sen. Nagle z ciemności, wyłoniła się postać. Bonnie odsunęła się o krok do tyłu. Jednak natknęła się na niewidzialną barierę. Postać w sekundę zjawiła się obok niej i w wgryzła się w jej szyję. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Wiedziała, że ten koszmar spowodowany jest alkoholem. Upadła i w tej samej chwili obudziła się w ciemnym pokoju. Zaczerpnęła mocno powietrza i odetchnęła z ulgą. Znajdowała się w pokoju Kola.

                                                                                      ***
Bonnie siedziała w salonie u Pierwotnych. Nie szła jeszcze do domu. Nic nie pamiętała ze wczorajszego wieczoru. Jedyne, co to, to, że wypiła sporą ilość, bourbonu. Katherine z tego, co wie też ma kaca, ale nie takiego jak Bonnie. Kiedy się przebudziła, w uszach nadal miała słowa „Kola”, Mimo iż był to zwykły sen, jego słowa mocno na nią wpłynęły? Być może sama sobie chciała pokazać, czego sama chciała. „ Miłość, pożądanie…, Kto wie?” Chciała czegoś. Ale podświadomość nie daje jej okazji, dowiedzieć się, czego. Tak czy siak, musi w końcu pójść do domu. Tu nic nie wskóra, a po za tym, Caroline na pewno się martwi, pomyślała Bonnie. Wyjęła naładowany już telefon i spojrzała na wyświetlacz. Faktycznie, były trzy nieodebrane połączenia. Wstała z kanapy i pomaszerowała do drzwi. Zatrzymała się jednak na progu i zawołała:
- Wychodzę, Kol!
Nie musiała krzyczeć, bo w domu były same wampiry. Wyszła z domu i z nową nadzieją ruszyła przez miasto do swojego akademiku.

                                                                                 ***
Jechałam w stronę Kath. Przed chwilą z nią rozmawiałam, powiedziała, że mogę przyjechać. Była nadal w domu Pierwotnych. Chciała mi objaśni, czemu upiła się z Bonnie. Sama byłam ciekawa. Myślałam jednak, że to prze ze mnie. Wiadomość o tym, że tak naprawdę byłam kimś innym, zaszokowała nie tylko Bonnie. Katherine, wiedziała, że inaczej się nazywam. Domyśliłam się tego feralnego wieczoru. Ale nie wiedziała nic więcej o mojej przeszłość. Może nawet lepiej. Po tym, co się tam stało, nie chciałam nawet patrzeć na Pierwotnych. Bez powodów. Gdzieś w głębi czułam wstyd? Tak, więc wymyśliłam z Katherine, że wejdę przez okno. Robiłam już tak wcześniej. Wtedy były to zwykłe zabawy.
Z radia nagle poleciała jedna z moich ulubionych piosenek. Alexz Johnson – Skin. Uśmiechnęłam się sama  do siebie. Przy tej piosence, zwykle czytam. Raczej czytałam. Miałam na to więcej czasu, w domu dziecka. Tam panował spokój. Siedziałam w swoim biało – niebieskim pokoju. Na zimnym, trochę twardym zniszczonym łóżku. Miałam kilka książek. Czytałam je raz po raz. Ukojenie znajdywałam w pamiętniku i zeszycie do rysowania. Nie było chwili bym zapomniała o tych rzeczach. Jedyne, co teraz mogę zrobić to je stłumić. Uczucia, jak i wspomnienia.
Nie zauważyłam nawet, kiedy dojechałam do celu. Byłam tu już drugi raz, a wielka rezydencja nadal robiła na mnie duże wrażenie. Katherine mówiła, że słyszała jak Bonnie wychodziła. Miałam, więc drogę wolną. Podbiegłam w odpowiednim dla swojego gatunku tempie, pod jedno z okien. Spojrzałam w górę. Okno było otwarte. Nie było tak źle. Odeszłam od ściany kilka kroków w tył. Wzięłam krótki rozpęd i wskoczyłam przez okno. Rozejrzałam się. Pokój był umeblowany w podobny sposób, co reszta pokoi, tylko kolory się różniły. W pokoju Elijah dominował ciemno zielony, gdzieniegdzie można było zobaczyć ciemny czerwony. Na środku było wielkie łóżko, a na nim siedziała Katherine. W tej samej chwili, kiedy ja spojrzałam na nią, ona uczyniła to samo. Miała roześmiane oczy. Jak zawsze? W jednej sekundzie zlustrowała mnie wzrokiem. Byłam ubrana we fioletową bluzkę na ramiączkach, czarne jegginsy i brązowe kozaki. Rzuciła się na mnie i od razu przytuliła. Nie należałam do ludzi za bardzo ckliwych, ale ten gest mnie akurat ucieszył. Czułam, że mam kogoś, kto mimo wszystko jest ze mną. Jednak Katherine mnie zdziwiła. Okazała uczucia bardziej niż zwykle. 
– No ktoś tu zmiękł – powiedziałam, Kath się ode mnie odkleiła. 
– Ja – zdziwiła się. – Nigdy. - Zachichotałam, a Katherine wskazała miejsce na łóżku. Posłusznie usiadłam. Zastanawiało mnie tylko czy jesteśmy same. Coś mi podpowiadało, że będę musiała tłumaczyć się też przed mieszkańcami domu.
- Są tu? – zapytałam, patrząc na przyjaciółkę.
- Wyrzucić ich za drzwi nie mogłam – powiedziała powoli – Rebekah kręci się gdzieś na dole, Klaus gada z Elijah, a Kol siedzi w salonie i rozmyśla nad swoją egzystencją. – roześmiałam się mimo woli, no tak Kath potrafi obrócić wszystko w żart. – Ups… - powiedziała i patrzyła się za coś za mną. Po szłam jej śladem i też skierowałam tam swój wzrok. W drzwiach stali Klaus i Elijah. Jednak moje przeczucie się nie myliło. Byłam tu kilka minut i wymieniłam z Kath raptem kilka zdań. Tak, więc będę musiała tłumaczyć się i przed przyjaciółką i przed Pierwotnymi. Chyba, że jakoś się z tego wymigam. Podeszłam do nich. Spojrzałam się jeszcze raz na Katherine. Wymieniłam z nią spojrzenia. Dała mi znać, że mogę robić to, co uważam za słuszne.
- Dzień dobry Panowie Mikaelson. – przywitałam się, jednak oni spojrzeli na mnie wzrokiem wyrażającym, „ Co??” - Okej, chciałam być miła. – przyznałam im racje. Odsunęłam się do Kath stojącej teraz koło łóżka. Spojrzałam na nią zrezygnowana. Wiedziałam, że nie uratuję już sytuacji. Oni jednak stali i nic nie mówili 
– Hej, my już musimy iść, nie przyjmuję sprzeciwów. – powiedziała szybko – Pa, pa.
Zazdrościłam jej tej pewności siebie. Katherine po prostu przeszła pomiędzy Pierwotnymi, nie oczekując, że ją zatrzymają. 
– Idziesz? - krzyknęła przez ramię 
– Tak. - Odpowiedziałam i wraz z nią wyszłam z rezydencji.
                                                                                          ***
- Caroline, jestem! – krzyknęła na progu Bonnie. Weszła w głąb salonu i zrzuciła z siebie kurtkę. Torebkę zostawiła na stoliku nocnym. Rozejrzała się. Jej wzrok napotkał zegar, który wskazywał pierwszą. Westchnęła, i w tej samej chwili zauważyła Caroline. Zmierzała w jej kierunku. Zatrzymała się kilka kroków przed nią. – Bonnie, gdzieś ty była!? – i rzuciła jej się na szyję – Tak się bałam, że coś ci się mogło stać. – mówiła nadal tuląc do siebie czarownicę – Nie wróciłaś na noc. – odsunęła się od przyjaciółki, i spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem, oczekując wyjaśnień. Mulatka spojrzała na nią błagającym spojrzeniem. Na prawdę nie miała ochoty teraz mówić o tym wszystkim. Zwłaszcza o incydencie w barze na Bourbon Street. Nie pojmowała jak mogła zgodzić się na pójście z wrogiem. I jeszcze to, że brązowowłosa piękność przyjaźni się z jej byłą przyjaciółką, doprowadzało ją do obłędu. Bonnie dobrze znała, Nell i wiedziała, że nie zadawałaby się z kimś pokroju Katherine. Nie wiedziała nawet czy zdoła zaufać jej ponownie. Zostawiła ją. Nie było powodów, dla których czarownica miałaby jej zaufać. – Nie mam ochoty o tym mówić – spuściła wzrok, który wcześniej spoczywał na ukochanej Klausa – Nie powinnam tego robić – powiedziała ledwo słyszalnym głosem do siebie. Myślała, że Caroline jej nie słyszy. Blond wampirzyca, też nie miała zamiaru wyprowadzać jej z błędu. Postanowiła, że dowie się gdzie była czarownica i tam zacznie drążyć.
 – A gdzie byłaś? I z kim? – zadała pierwsze pytania – Muszę wiedzieć Bonnie. – powiedziała stanowczo. Bonnie widząc wyjścia, usiadła na kanapie. Zamyśliła się na chwilę. Nie wiedziała za bardzo, co odpowiedzieć. Po kilku sekundach postanowiła, że nie wyjawi jeszcze spotkania brązowowłosej przyjaciółki.
 – No, więc… - spojrzała na nią – najpierw byłam z dawną znajomą, później z Kolem, następnie po kilku przykrych wydarzeniach z…. – spauzowała na sekundę, nie wiedziała jak określić Katherine – Byłam w rezydencji Mikaelsonów, później skoczyłam do baru. – skończyła. Nie uważała, że ją okłamała. Zataiła tylko drobne szczegóły. Modliła się w duchu, by Caroline nie chciała wiedzieć, kim była ostania osoba.
– Okej – powiedziała powoli Forbes – A był tam Elijah, albo… - Westchnęła i z trudem wypowiedziała ostatnie słowo – … Klaus? – Bennett odetchnęła z ulgą. Przeczesała wspomnienia. Po powrocie z Bourbon Street, pamięta Elijah, a Klaus będąc jego bratem wiedział na 100% wszystko. Tak, więc odpowiedź była jednoznaczna:
- Elijah, Kol, myślę, że Klaus i Rebekah też… - spojrzała na przyjaciółkę, która spoglądała na nią niewinnym wzrokiem – Zaraz, po co ci to wiedzieć? – teraz ona patrzyła na nią podejrzliwie, wygięła brwi w niedowierzaniu – Okej – przedłużyła ostatnią sylabę w rozbawieniu. Zachichotała, i wstała z miejsca. 
Pozostawiła blondwłosą piękność w salonie, i weszła do swojej sypialni. Położyła się na łóżku i zamknęła oczy.
                                                                                           ***
- No, więc? - spojrzałam na brązowooką, nie wiedziałam od czego zacząć. Mówiłam już jej, że nie mogę za dużo wyjawić. Nie, że nie chciałam. Nie potrafiłam. Nie potrafiłam otworzyć się na nikogo, i wyjawić, co zawsze mnie dręczyło. Skoro ona tu jest, to chyba mogę jej powiedzieć wszystko, prawda? Powiedzieć wszystko, w tym pokoju. Moim pokoju. Nikt inny nie miał do niego wstępu. Tylko ja i ona. Lecz, dlaczego nadal odczuwam niepokój? Być może jestem do tego przyzwyczajona.
- Przypuszczam, że wiedziałaś wcześniej.. –stwierdziłam, kiwnęła twierdząco głową - Kiedy? 
Zamyśliła się. Tego pytania nie miałam zamiaru jej zadawać.  Ciekawość jednak dała górę. Wcześniej tylko podejrzewałam, że może coś wiedzieć. Nigdy nie poruszałam tego tematu. 
- Kiedy zadzwonili do ciebie jeszcze w Chicago, wychodziłam z łazienki kiedy usłyszałam jak coś szepcesz. - mówiła dalej - Padły zdania " Nikt nie musi wiedzieć, rozumiesz? Tamta La Grey została i nie wróci, mimo, iż nadal będziesz chciał ją ze mnie wyciągnąć" - spojrzała na mnie, nie wierzyłam, że po tylu latach mogła coś takiego pamiętać 
- Wtedy ja, - wstała z fotelu, na którym siedziała i przedstawiła siebie ręką - jako, że miałam do czynienia z różnymi ludźmi, zaczęłam cię sprawdzać. Przeszukałam twoje papiery. Znalazłam w nich, akt urodzenia gdzie było inne nazwisko. – skończyła, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Szperała w mich rzeczach. No w sumie mogłam się tego spodziewać. To w końcu Katherine. Jeśli coś było nie tak, to trzeba to sprawdzić. Nawet, jeśli, będzie kilka ofiar. Tak, więc, po trupach do celu.
- Mogłaś zapytać. –rzuciłam w końcu – To chyba nie jest takie trudne, nie? – westchnęłam, coś sobie przypomniałam. Jednak w ostatniej chwili zmieniłam pytanie na inne.
- A co z Bonnie? Z tego, co wiem od ciebie, imprezowałyście, i to ostro. – Spojrzała na mnie trochę się rumieniąc. To nie było w jej stylu, więc zaraz oprzytomniała. – Więc poruszyłyście jakiś temat, prawda? – nadal milczała, znałam ją jak nikt inny – Ok. Sama zgadnę… - Uśmiechnęłam się rozbawiona – Tak… już wiem. – spojrzała zdziwiona. Chyba nie sadziła, że tak szybko w padnę na rozwiązanie. Odpowiedź była prosta.
- Ty uganiasz się za obrońcą uciśnionych, a moja droga Bonnie(wnioskuję z faktów) jest z tym jak go określili… – zamyśliłam się teatralnie – Aaa, już pamiętam… walniętym dzieciakiem, zgadłam, droga Kath? – Wybuchła śmiechem. Zgadłam. Nie przeszkadzało mi, że Bonnie jest z Kolem, wręcz przeziwnie, od śmierci tego łowcy, nie miała chłopaka. Gorzej, jeśli teraz nie wie, czego chce.
- OK. wygrałaś, wygadałam się wrogowi. – odpowiedziała szybko – poruszyłyśmy ten temat.  A teraz dobra kobieto, zrób mi kawy z bourbonem i dodatkiem krwi, bo czuję, że zaraz eksploduję.
Zdziwiła mnie ta mieszanka, ale skoro Kath, miała potrzebę upicia się kawą to trzeba to uszanować. I tak zabrałam się za robienie kawy w kuchni.
                                                                                     ***
Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w zdjęcie. Trochę nie swojo czułam się we własnym domu, co napawało mnie niepokojem. Obawiałam się. Zmarszczyłam brwi, kiedy po raz kolejny spojrzałam na fotografię przed sobą. Na niej było widać dwie piękne nastolatki. Jedna z nich była cała na czarno, jedynie włosy i oczy się wyróżniały. Druga zaś była jej przeciwieństwem. Miała niebieską sukienkę do ud i kremowe szpilki. Pierwsza z nich wydawała się być zazdrosna. Ona miała czarne obcisłe jegginsy oraz bluzkę i kurtkę w tym samym kolorze. Oczy mrocznej osoby tryskały jednak radością. Miały kolor morza. Tak niebieski, że sam Posejdon mógł tylko pozazdrościć. Mimo iż te dwie dziewczyny tak się od siebie różnią, łączyła je przyjaźń. Tak wielka, że obie były w stanie poświęcić dla siebie życie. Teraz zastanawiam się, czy gdybym płonęła, to Bonnie uratowałaby mnie czy dolała benzyny? – Pomyślałam ze smutkiem. Zaryzykowałam. Położyłam się na łóżku tak, że teraz patrzyłam prosto w sufit. Zanurzyłam we wspomnienia, które tak bardzo chciałam ukryć przed wszystkimi, nawet przed samą sobą…
Mała dziewczynka przyglądała się z obojętnym wyrazem twarzy jak wielki mężczyzna na nią krzyczy. Wyraz twarzy niebieskookiej dziewczynki wprowadził mężczyznę w jeszcze większą furie. Nie wiedział, bowiem, że ta mała osóbka próbowała ukryć, co naprawdę czuje. Ból, strach, rozpacz… Dziewczynka z trudem powstrzymywała łzy, musiała zachować obojętny wyraz twarzy. To była już chyba setna taka kłótnia. Niebieskooka przestała już liczyć. Myślała tylko o tym by stąd uciec. Wybuchy furii czarnowłosego mężczyzny zdarzały się coraz częściej. Za strategie objęła swój talent. Wiedziała, kiedy przestać się odzywać. W tej chwili nic nie mogło jej obronić, żadne słowa. Nikt jej nie uratuje, jedynie milczenie, ponieważ słowa mogły tylko pogorszyć jej sprawę. Szukała pomocy w kobiecie stojącej z boku. Była średniego wzrostu, a kruczo czarne włosy okalały jej twarz. Jej puste oczy nie wyrażały jakiejkolwiek chęci obrony niewinnej dziewczynki. Obserwowała z boku i pozwala swojemu mężowi, wydawać nie sprawiedliwy osąd, kiedy to ona sama była winna. Sprzątała, bowiem w jego w klasycznie urządzonym gabinecie. Robiła to zawsze za nim wracał z pracy. Tym razem była za bardzo rozchwiana. Przez przypadek, kiedy ścierała kurze, specjalnym pędzelkiem, zrzuciła z wysokiej półki szklaną figurkę. Przez jej nie uwagę, stłukła najbardziej delikatną i ważną figurkę swojego męża. Nie chcąc wziąć za swoje poczynania konsekwencji, oskarżyła dziewczynkę. Nigdy jej na niej nie zależało, trzymała ją tylko ze względu, na to, że mogły rozejść się jakieś niekorzystne dla niej i jej rodziny plotki. Nie miała, więc ochoty by załagodzić sytuacje. Stała z boku obserwując jak powoli mężczyzna traci panowanie i zaczyna przeklinać:
- Ty, głupia i smarkata suko! – wrzeszczał najgłośniej jak tylko mógł – Jak śmiałaś, kurwa, w ogóle wchodzić do mojego gabinetu!
- Ale to nie ja. – oponowała zawzięcie niebieskooka, widziała jak matka przypadkowo zrzuca figurkę. Figurka była dla jej ojca bardzo ważna, kosztowała fortunę i należała niegdyś do jego ojca. Teraz, kiedy jest rozbita, a ona sama znowu oberwie, nie wiedziała czy w ogóle jest sens to jeszcze ciągnąć. Miała pięć lat, a już myślała o śmierci w taki sposób, że uważała go za jedyne mądre i logiczne wyjście. Nie cierpiała, kiedy tata wrzeszczy. Robiło jej się niedobrze.
- Nie kłam, do cholery jasnej! – krzyknął zdenerwowany – Nerissa cię widziała, specjalnie to zrobiłaś i teraz co!?
Wiedziała, że to zaraz nastąpi, że zaraz to zrobi.
- Nie masz za grosz inteligencji, bachorze!! – huknął mężczyzna – Jesteś niczym, rozumiesz?! Niczym!
- To nie ja to zrobiłam. Tylko ona! – wskazała na kobietę – Nerissę. – Chciała byś myślał, że to ja, bo stchórzyła i bała się konsekwencji. – Jak na pięcioletnią dziewczynkę, wiedziała więcej niż inne dzieci. Miała bogaty język, z matematyki też miała duże doświadczenie.
- Że, co!!!?? – wrzasnął – Jak śmiesz, zwalać winę na własną matkę!? Nie masz żadnego szacunku do niej.. Nerissa cię urodziła,  a ty, co!?
Zamachnął się ręką i trafił prosto w twarz brązowowłosej. Dziewczynkę zalała fala niewyobrażalnego bólu. Z jej gardła wydobył się jęk i upadła na kolana. Zima posadzka wprawiała ją o dreszcze. Było jej zimo, a twarz miała całą czerwoną. Nie śmiała spojrzeć w ich oczy. Wiedziała, że wyrażają pogardę. Nigdy tak się tak nie czuła, tak niepotrzebna, niechciana i niekochana… Owszem czuła się tak wcześniej, ale teraz stało się to jeszcze bardziej wyraźne. Mężczyzna, podniósł ją za włosy i zaprowadził ciemnym korytarzem do pokoju, który nazywał się piwnicą. Było w niej przeraźliwie zimo i były w niej szczury. Wrzucił ją tam i za nim zamknął drzwi rzucił z pogardą:
- Może tu spokorniejesz.
Zamknął drzwi i już jej nie zobaczył. Dziewczynka podkuliła nogi i uwolniła emocje. Zaczęła płakać. Nikt nie wiedział, jak ta mała dziewczynka ma źle. Samo jej nazwisko jej o tym przypominało. Claudia La Grey, nienawidziła siebie, wszystkiego związanego ze swoją rodziną. Włącznie z samą sobą.
Po moim policzku spłynęła jedna słona łza. Prawda jest taka, że nienawidziłam się tylko przez kilka lat. Kiedy zabiłam ojca, kiedy matka wysłała mnie do psychiatryka i domu dziecka, kiedy zamknęłam się w sobie, kiedy nie potrafiłam pomóc sama sobie… Najgorsze w tym jest to, że jedyną osobą, która zmieniła moje życie była Bonnie. Bonnie, którą porzuciłam, i teraz mi nie ufa. Chciałabym naprawić te błędy, chciałabym cofnąć czas, jest tyle rzeczy, które chciałabym zrobić a nie mogę. Włącznie z odzyskaniem zaufania. Nie zauważyłam, kiedy w moje myśli wtargnął mężczyzna z rysunku. Teraz pamięta, skąd go znała. To było tamtego wieczoru, kiedy wyrzuciłam z siebie prawie całą prawdę. Spotkałam go w lesie, a ten idiota mnie pocałował. Coś mi mówiło, że nie długo się dowiem i że tego gościa zna czarownica. Nadal nie rozumiałam jego zachowania, jednak przez myśl, przeszło mi jedno zdanie. Co jeśli chciał odreagować? Rzuciła go dziewczyna i co? Jednakże mógł zachować się bardziej odpowiedzialnie. Nagle dowiedziałam się, dlaczego nie czułam się w swoim mieszkaniu bezpiecznie. Nie chciałam lub nie mogłam uwierzyć, że to słyszę:
- Hej, możemy wejść? – zapytała osoba, stojąca w drzwiach mojego pokoju. Czarnowłosa czarownica stała tam i wpatrywała się we mnie swoimi zielonooliwkowymi oczami. Nie miałam bladego pojęcia,. Skąd się tu wzięła, jej była przyjaciółka. Spotkałyśmy się tylko kilka razy, a ona stoi teraz tu w moim domu, moim pokoju, i patrzy na mnie. Wstałam do pozycji siedzącej i otarłam zaschniętą łzę. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tu stoi. Jednak mulatka nie była sama, zauważyłam to wstając z łóżka. Była z nią blondynka, z kręconymi włosami. Była ubrana w jeansową kurtkę, brązowe kozaki, spódniczkę w falbany i biała bluzkę na naramkach. Nie wiedziałam, kim była owa dziewczyna, jednak Bonnie widząc, że lustruję jej towarzyszkę wzrokiem, wyjaśniła:
- To, Caroline, moja przyjaciółka, Caroline to jest… - Przedstawiła swoją jak się okazało przyjaciółkę, ale nie wiedziała jak nazwać mnie, jako, że teraz według niej miałam więcej imion niż dotychczas. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ponieważ zdałam sobie sprawę, kim Caroline była jeszcze. Obecnym obiektem westchnień pierwotnej hybrydy – Klausa. Nie dziwię mu się jest piękna. Postanowiłam, że sama się przedstawię. Podeszłam z uśmiechem na ustach do blondynki i podałam rękę w geście powitania.
- Obecnie Nell Pierce. – napięcie trochę się zmniejszyło, jak też zakłopotanie Bonnie. Blondwłosa piękność odwzajemniła uśmiech. Spojrzała na swoją przyjaciółkę.
 – Caroline Forbes. – przedstawiła się również. Cieszyłam się z ich wizyty, nie wiedziałam jednak, po co przyszły.
- Więc, postawię sprawę jasno – oznajmiłam – skąd wiedziałyście, że tu mieszkam, co was łączy z pierwotnymi, i najważniejsze, ale to na później, więc?
Na ich twarzach nie malowało się zdziwienie. Najwyraźniej ktoś powiadomił ich, że będę podejrzliwa. Ich wizyta miała dużo plusów. Mogłam dowiedzieć się, kim był „Tajemniczy Mężczyzna”. To pytanie najbardziej mnie nurtowało. Spojrzałam z oczekiwaniem na postacie stojące przede mną.
- Katherine – spojrzałam z niedowierzaniem w oczach i podniosłam do góry obie brwi – chciała, byś nam wyjaśniła, a szczególnie mnie, co się wydarzyło, tak mówiła, że dużo nie powiesz. – wyprzedziła moje pytanie – jeśli chodzi o pierwotnych… - spojrzała ma Caroline.
- Bez zaufania nie ma nic –oznajmiłam stanowczo – musicie mi zaufać, chociaż teraz.
- Jeśli chodzi o mnie to jestem z Kolem tak jakby… noo… wiesz… –spojrzała na mnie – a Caroline, w sumie to nic. – Nie wiedziały, że Katherine mi doniosła. Mówiła mi o wszystkim, co się wydarzyło. Postanowiłam, że się trochę podroczę.
- Ok. – Bonnie myśli, że się nabrałam i nic więcej nie powiem, myli się – Wiecie, że jestem z Kath blisko – wzdrygnęły się, najwyraźniej nie wyobrażały sobie, że można się przyjaźnić z morderczynią – A ona była blisko z… Salvatorami, co za tym idzie? - teatralnie poruszałam rękoma, jednak one nadal nie kumały o co chodzi – Salvatorowie z Eleną, Elena z wami – Spojrzałam wyczekująco –Nic – Wiem o wszystkim, chciałam się tylko upewnić. – spojrzałam na nich cwaniacko i z wymalowanym zwycięstwem – Caroline zawsze miała role przynęty pierwotnej hybrydy, ponieważ… - patrzyły na mnie wielkimi oczami – On. Najzwyczajniej. W. Świecie. Się. Zakochał. – Skończyłam swój monolog, podkreśliłam każde ostatnie słowo i wyczekiwałam reakcji. W końcu obudziły się z szoku. Caroline usiadła na moim fotelu a Bonnie na łóżku. Ukochana Klausa pokręciła głową jakby chciała coś z niej wyrzucić.
- On nie jest zdolny do prawdziwych uczuć – powiedziała w końcu. Spojrzałam na nią zdziwiona. Oni się zmienili, Kol jest tego dowodem. Dlaczego, ona nie chcę uwierzyć w ich zmianę?
- Wiem, że przyszłyście tu w innej sprawie – zaczęłam powoli, – ale, prawda jest taka, że jesteś w błędzie, Caroline. – Obie skierowały na mnie wzrok, tak samo zdziwione, ja tylko uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam jak to jest widzieć zmiany. I jak to jest widzieć potwora, na własne oczy. Jednak nawet ktoś taki jak pierwotny… dla miłości zrobi wszystko. Kath mówiła mi, jaki był przedtem, a jaki jest teraz. Nie wierzę, że ona tego nie dostrzegła.
- Wiem, co zrobił, uwierz mi widziałam gorsze rzeczy od tego, a nawet byłam ich ofiarą – uśmiechnęłam się smutno, a one słuchały z uwagą, co mam do powiedzenia – Zabił bliskie wam osoby, każdy z pierwotnych coś zrobił. Ale każdy, powtarzam, każdy jest zdolny do uczuć. Nawet ktoś taki jak Klaus czy Katherine. Mogą to w sobie zdusić, nie dopuszczać do świadomości, ale zawsze tam są. Powracają ze zdwojoną siłą. Uważasz, że jest zły? Nie potrafi naprawdę czuć? – Zapytałam ją – Narobił wiele krzywd, ale także i dobra, prawda? – nie patrzyła mi w oczy tylko unikała kontaktu wzrokowego – Dał Ci swoją krew, po tym, jak wilkołak Cię ugryzł, dał bransoletkę na urodziny, zaprosił na bal, dał Ci na niego sukienkę, narysował Twój portret, pomógł uratować Cię przed jakimś nauczycielem, był z Tobą na wyborach Miss Mystic Falls, zmiękł, kiedy Cię do niego zaniesiono podczas działania jadu, byliście razem w lesie szukając Bonnie i czarownic, i byłaś z nim też następnego ranka, pomogłaś mu, kiedy szurnięty, tysiącletni jak nie więcej, idota, go zaatakował i podarował Ci sukienkę na studniówkę, bo tą pierwszą ukradła Ci Elena Gilbert. – Skończyłam, ona musi to wiedzieć – Wiem o wszystkim. A teraz, - patrzyłam na, Bonnie – co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego wyjechałaś?
- Zostałam wampirem i stchórzyłam. – odpowiedziałam bez wahania.
- Jak to się stało, że się z nią przyjaźnisz? Znaczy wiesz, wszyscy, którzy kiedykolwiek się z nią kolegowali w tajemniczych okolicznościach zginęli.
Westchnęłam.
- Bo widzisz, ty poznałaś tylko jedną jej stronę, Bonnie. – wyjaśniłam powoli – Ona nie jest taka za jaką niektórzy ją podają. Owszem zabijała, a pomyśl, dlaczego? – zapytałam.
- Bo uciekała. – wymsknęło się Caroline. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko.
- Widzicie, nigdy by taka nie była gdyby inni jej do tego nie popychali.
- No, a co z tą Claudią?
Westchnęłam ciężko. Chodziłam teraz w kółko po pokoju. Tego pytania chyba najbardziej się bałam. Nie wiedziałam jak zareagować. Więc, zaczęłam myśleć nad odpowiedzią. Co, jak co, ale to było najważniejsze? Od tego się w sumie zaczęło. Przeszłość mnie ścigała. Wrogowie jak i przyjaciele. Miłość i cierpienie. Wspomnienia i ból, były najbardziej widoczne w moim życiorysie. Nocami we śnie, niekiedy spływała mi łza. Wspominałam te wydarzenia, kiedy byłam szczęśliwa z przyjaciółką. Jednak byłam jeszcze kimś innym. Kimś, kto był czarną plamą we mnie. Kimś, kto wysysał każde miłe wspomnienie i uczucie. Byłam członkiem rodziny La Grey.  Niedługo, to prawda, ale wystarczająco by, zniszczyło to moją psychikę.
- To jest moje prawdziwe imię. – oznajmiłam dziwnie spokojnie – Kiedy wybuchłam tamtego dnia w rezydencji, powiedziałam tylko streszczenie tego co mnie spotkało.
 - Jak to? – zapytała Bonnie.
- A mnie tam nie było – dodała Caroline.
- Ech… Mam na imię Claudia Lydia Clarissa La Grey – spojrzałam na ukochaną, Klausa – urodziłam się 10 października 1992 datę urodzenia podałam prawdziwą. W Bułgarii, jednak do domu dziecka zostałam zesłana do Atlanty, tak samo do szpitala psychiatrycznego. Później po skończeniu siedemnastu lat wyjechałam z stamtąd i pojechałam do Mystic Falls tam zmieniłam tożsamość na Nell Pierce. Tylko, dlatego, że nienawidziłam swojego nazwiska. Tam poznałam ciebie Bonnie i stara La Grey zniknęła z mojego świata.
- Stara La Grey? - spytała nie rozumiejąc o co mi chodzi Caroline.
- Tak, kiedy poznałam, Bonnie, zaczęłam inaczej spoglądać na świat. – powiedziałam poważnie – Nie czułam się taka jak wcześniej. Coraz bardziej się otwierałam. Cieszyłam się, że komuś na mnie zależy. Zmieniłam się dzięki Tobie – spojrzałam na czarownicę – moje szczęście nie trwało długo. Pamiętasz to spotkanie, kiedy szłam do Grilla? – odezwałam się do mulatki.
- Tak to wtedy zniknęłaś bez słowa – odpowiedziała beznamiętnie.
- Zaatakowali mnie, w ciemności nic nie mogłam zobaczyć – mówiłam szybko – Ktoś podszedł mnie od tyłu. Myślę, że rozgryzł swój nadgarstek Mo po chwili poczułam w ustach metaliczny smak krwi. Próbowałam się wyrwać, ale moja siła była w tedy jak twoja Caroline w stosunku do siły Pierwotnych. Następnie poczułam ból w okolicach szyi i upadłam na zimną posadzkę. 
- Skręcili ci kark – wyszeptała Bonnie.
- Ale dlaczego? Co im zrobiłaś? – zapytała z rysującym się zdziwieniem na twarzy.
- Wiesz, chciałam ich zapytać o to samo, ale leżałam nieprzytomna w ciemnym zaułku nie wiedząc, co się ze mną dzieje – oznajmiłam ironicznie. – w dzisiejszych czasach mogłam być przypadkową dziewczyną, która znalazła się w niewłaściwym czasie, w niewłaściwym miejscu, ale… - spauzowałam.
- Ale… - nalegały Caroline z Bonnie.
- Ale byłam z tobą Bonnie, a ty byłaś przyjaciółką Eleny Gilbert. – powiedziałam powoli, bojąc się jej reakcji.
- I co z tego? – zapytała zbita z tropu blondynka.
- No, więc – poderwałam się – wpadłam na to później, ona była sobowtórem Katherine, prawda?
- Iii, co? – zapytała teraz Bonnie.
- To, że Kath ma wielu wrogów, a Elena wyglądała zupełnie jak ona. Wzięli ją za Kath i w ramach zemsty zabili mnie. – powiedziałam dumna ze swojego odkrycia.
- Ale, co ty? Masz z tym wspólnego? – dopytywała czarnowłosa.
- Kumplowałam się z Tobą, a ty z Eleną, pomyśleli, więc, że ja też. Ale to tylko teoria, powodów jest mnóstwo – wyjaśniłam.
- Dobra, a co było dalej? – wznowiła wątek Caroline – upadłaś i straciłaś przyto…
- …mność – dokończyłam za nią. – ocknęłam się w tym samym miejscu, jednak czułam głód. Na nieszczęście, nade mną stała starsza pani. Nie panując nad sobą wpiłam się w jej szyje. Później zdałam sobie sprawę, że nie mogę wrócić, bo cię skrzywdzę. Uciekłam. – Skończyłam mówić.
- To wszystko wyjaśnia – mruknęła Bonnie zadowolona. - Aaa… - nie dokończyła.
- Spotkałam ją w Chicago – wiedziałam, że chodziło o nią – miałam szczęście, to ona nauczyła mnie wszystkiego, czego umiała w ledwie miesiąc.
Uśmiechnęłam się. Wyrzuciłam z siebie wszystko. Całą historię, którą MOGŁAM im powiedzieć. Ta wiedza nie była niebezpieczna, nie tak jak reszta mojego życia. Nie mogę w to uwierzyć. Tyle tego było, tyle się zdarzyło… A teraz jestem tutaj, ze swoją przyjaciółką, w końcu wyznałam prawdę. Nie całą, ale zawsze coś. Kiedyś nie umiałam sobie tego wyobrazić. Chodzi o to, że się zamknęłam, a teraz otworzyłam się nie tylko na dawną przyjaciółkę, ale też na obcą mi osobę. Caroline była inna niż wszyscy. I wbrew stereotypom o blondynkach, była bystra i pełna energii. Nie dziwię się pierwotnym. Obie były piękne. Każda z nich miała talent. Wiedziały jak go wykorzystać. Charakter też. Każda miała odmienną psychikę. Jednak obie nie dały się ciemności. Widać to w oczach. Jest w nich tyle dobra.
- Co było kiedy zniknęłaś? No wiesz… - zapytała jakby nigdy nic, Bonnie – No, i o co chodzi z ta drugą sprawą?
- Kiedy zniknęłam? – upewniłam się, kiwnęła głową.
- Eee, to jest częściowo związane z tą najważniejszą sprawą. – chciałam uniknąć tego pytania. Głównie, dlatego, że na swój sposób się tego wstydziłam. Ten głupek mnie pocałował, a ja tak łatwo się dałam. Mogłam przewidzieć, że na bagnach będzie ktoś jeszcze.
- To jeszcze lepiej.- nie dawała za wygraną.
- Ja też jestem ciekawa – wtrąciła blondwłosa – podkreśliłaś, że to ważne, więc słuchamy. –oznajmiła.
Spojrzałam po nich. Nie ominie mnie to, a ciekawość mnie skręcała od środka. Jeśli go znają to z przyjemnością skopie mu jeszcze raz tyłek. Przedtem opanowały mnie emocje. Mogłam zostać i dowiedzieć się, kim był. A ja walnęłam go kolanem w brzuch i oburzona na cały świat zawróciłam do domu. Teraz, kiedy mogę się dowiedzieć, kim jest, obleciał mnie wstyd. Jestem żałosna. Zapytam ich później i może gdzie indziej. Tu nie czułam się bezpiecznie, chodzi o to, że mam wrażenie, że ktoś mnie podsłuchuje. Nie lubię tego uczucia, a czasami się ono ukazuję.
- Nie tutaj – oznajmiam spokojnie – może gdzieś indziej? – zaproponowałam jakby od niechcenia.
- Dlaczego? – spytała Bonnie – Coś nie tak?
- Nie, tylko dzisiaj mam ten dzień podejrzliwości – zaśmiałam się pod nosem, jak ja coś wymyślę. – pomyślałam.
- No, dobra – Bonnie spojrzała na Caroline – To może u Pierwotnych? Na pewno nas przyjmą.
- Skąd ta pewność? – wyrwała się znienacka Caroline, zrobi wszystko byle nie znaleźć się w jednym pomieszczeniu z Klausem.
- No wiesz – Od razu połapałam się, o co chodzi blondynce – Bonnie jest z Kolem, Katherine ugania się za honorowym Elijah, a ja jestem jej przyjaciółką, a ty… - spauzowałam teatralnie – Klaus i Elijah cię szanują. – Zmieniłam zdanie. Chciałam jej powiedzieć: „Klaus cię kocha”. Ale wiedziałam, jaka byłaby jej reakcja. Chciałam je mieć obie koło siebie, kiedy nagle ktoś chciałby mnie zabić. Mowa tu o Pierwotnych. Mogliby mnie sobie magicznie przypomnieć, i dopiero by było. Chyba, że zmienili też przyzwyczajenia, i Klaus rzeczywiście odpuścił sobie zemstę na Kath. Zauważyłam, że Caroline nie pasuje akurat tamto mieszkanie, ale była gotowa ulec. Być może była tak samo ciekawa jak ja.
- Zgoda, ale nadal uważam, że tu jest wygodniej. – powiedziała zrezygnowana Caroline.
- Więc, - przemówiła mulatka – Nell, weź co musisz i idziemy.
Caroline leniwie zwlekła się z fotela i powlokła się do drzwi razem z Bonnie. Ja zatrzymałam się w salonie. Wzięłam torebkę, która leżała na stoliku nocnym i przełożyłam przez ramię. Spojrzałam na leżący obok zeszyt i wzięłam w dłonie. Zmrużyłam oczy. – Dzisiaj dowiem się, kim jesteś – postanowiłam w duchu.

- Idziesz!? – Zawołała z holu czarnowłosa. Schowałam szybko zeszyt do torebki i wzięłam komórkę. Szybkim krokiem wyszłam na hol i wyszłam za drzwi. Zakluczyłam mieszkanie. I wraz z dwoma towarzyszkami poszłam do ich samochodu.
_________________________________________________________________
Hej! Wreszcie skończyłam. Nie uważam tego za cudo. Według mnie jest poniżej normy.Nie wiem kiedy dodam kolejny, macie pytania lub propozycje to znajdziecie mnie w zakładce: KONTAKT. Jedyne o co proszę  to szczere opinie tak więc: KOMENTUJCIE!
Do Napisania J :*

Template by Nielivka