sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 9

Rozdział 9

Rezydencja Mikaelsonów była we Francuskiej Dzielnicy. Najstarszym miejscu w Nowym Orleanie. Według mnie piękna i doskonała pod każdym względem, dla jej mieszkańców była jednak jedną z wielu. Weszliśmy do holu i na progu przywitał nas już Elijah i Klaus.
- Witaj Caroline – przywitał się Klaus, ale blondynka za wszelką cenę unikała jego spojrzenia. Wzrok Klausa powędrował na mnie i Bonnie.
- Jestem niezmiernie ciekaw, co was tu sprowadza? – rzekł Elijah. Sama nie wiedziałam, co Caroline miała zamiar mu powiedzieć. Wiem, że Bonnie dzwoniła wcześniej do Kola, by upewnić się, że może przyjechać. Miałam, co do tego wątpliwości. Zrobiłam tylko kłopot. Na szczęście, po schodach właśnie schodził Kol, uśmiechając się do nas.
- Pozwól, że ja ci wytłumaczę Bracie – oznajmił w dobrym humorze Pierwotny – Nasze koleżanki nie miały gdzie porozmawiać, nie mając pewności czy nikt ich nie podsłuchuje. – spojrzałam zdziwiona na przyjaciółkę. Dobre i to, że przynajmniej ja nie musiałam się przed nikim tłumaczyć. Podniosłam wzrok na obecnych. Wszyscy byli wyluzowani. Z wyjątkiem mnie i blond włosej ślicznotki. Cieszyłam się, że nie jestem sama. Czułam się tu niezręcznie.
- Więc zapraszam do salonu. – odrzekł spokojnym tonem Elijah. Weszliśmy w głąb holu i skręciliśmy w prawo. Cały czas czułam na plecach spojrzenie Pierwotnych, co do jednego. Nie dziwiłam im się. Ostatnim razem omal nie rozryczałam się przed nimi. Usiadłam na fotelu, na którym jak dobrze pamiętam siedziała również Katherine. Bonnie i Caroline zajęły miejsca na kanapie a Pierwotni ku mojemu zdziwieniu i niechęci w duchu, obserwowali wszystko z boku udając, że rozmawiają.
- Więc… - Rozpoczęła Caroline – O co chodzi? Już i tak się przemogłam by przyjść akurat tutaj.
Zawahałam się na chwilę. Po chwili jednak wyjęłam z torby zeszyt. Podałam go siedzącej naprzeciwko czarownicy. Niepewnie spoglądałam jak bierze go w ręce.
- Chciałabym wiedzieć, czy jest możliwość, że go znacie? – przedstawiłam swoją prośbę. Spojrzały na mnie i otworzyły zeszyt. Spojrzały na właściwą stronę i nie dowierzały. Patrzyłam na nie oczekując odpowiedzi. Należała mi się mimo wszystko.
- Dlaczego chcesz wiedzieć? – spytała dziwnie nieobecnie blondynka. Otwierałam kilka razy usta i po chwili je zamykałam. Nie wiedziałam jak sformułować poprawne zdanie. W końcu wydusiłam to z siebie:
- Pajac rzucił się na mnie w lesie i zaczął całować. – wyznałam, a jeden z Pierwotnych zaśmiał się pod nosem.
- To Lockwood – powiedziała z obrzydzeniem Caroline. Ton jej głosu zwrócił uwagę Klausa. – Tyler Lockwood, chodziłam z nim, ale zrobił coś, czego mu do dziś nie wybaczyłam.
Kiedy Caroline wypowiadała te słowa kontem oka zauważyłam, że mulatka się śmieje z czegoś w moim zeszycie. Uśmiechnęłam się na ten widok.
- Co tam jest?
Spojrzała na mnie. Widać było w nich niezmierne rozbawienie.
- Narysowałaś ich? – spytała z niedowierzaniem i śmiechem – Wow, ale skąd wiedziałaś jak wyglądali Pierwotni?
Uśmiechnęłam się tajemniczo. Wypowiedź Bonnie zwróciła uwagę wampirów. Wiedziałam, że zastanawiali się o co chodzi. Nie chciałam dać im motywacji do pytań i postanowiłam, że nic im nie powiem, chyba, że któraś z dziewczyn się w końcu wygada.
- Kim tak a propos jesteś? – zapytał Kol. Uśmiechnęłam się arogancko.
- Ach… nie chcesz wiedzieć – odrzekłam ironicznie. Sprawiało mi przyjemność, że nic o mnie nie wiedzą. Zmarszczyłam jednak czoło w grymasie bólu.
- Pani La Grey? – obudziłam się z transu.
- Tak doktorze? – zapytałam z wymuszoną uprzejmością.
- Mogłaby Pani opowiedzieć coś o sobie? – zapytał ciekawski lekarz – Kim Pani tak naprawdę jest?
-Nie chce Pan wiedzieć, kim jestem…
- Hej ziemia do N! – krzyknęła Bonnie,machając mi przed oczami ręką.
- Co? Co jest? – otrząsnęłam się – coś mówiłaś?
- Taa, a ty odpłynęłaś – wyjaśniła mi przyjaciółka. Dziwnie na mnie patrzyli. Nie wiem co to było. Wyglądało jak przebłysk podświadomości.
- Nie, wcale nie! – zareagowałam od razu nie chcąc wzbudzić podejrzeń moim dziwnym zachowaniem – To co mówiłaś? – spytałam, ignorując podejrzliwy wzrok wszystkich zebranych. Byłam do tego przyzwyczajona. Na Pierwotnych nawet nie spojrzałam. Szczerze, to miałam ich gdzieś.
- Że chyba powinni wiedzieć – odpowiedziała nadal patrząc na mnie współczująco, nie lubiłam tego. Przypominało mi lekarzy którzy brali mnie za chorą psychicznie. – W końcu i tak by się dowiedzieli, prawda? - zawahałam się. To nie prawda. Niczego by się nie dowiedzieli. Byłam tak nieuchwytna jak Katherine i tak samo sprytna. Nie, żebym się chwaliła, ale fakt faktem. Jestem typem kogoś, kogo wolą wymazać z pamięci niż wspominać. Uśmiechnęłam się do nich cwaniacko i założyłam nogę na nogę.
- Niczego by się nie dowiedzieli – zaprzeczyłam tajemniczym głosem. Spoglądałam na nich z cierpliwością.
Pierwotni spojrzeli po sobie.
- Tak uważasz? – Odezwał się po raz pierwszy Klaus, władczym tonem. – Mamy szpiegów i przyjaciół wszędzie. – uśmiechnęłam się z satysfakcją. Po raz kolejny przeceniali swoje możliwości.
- Wrogów też – rzekłam spokojnie – wiecie tylko tyle ile sama wam powiedziałam, prawda?
Nic nie odpowiedzieli. Prawdopodobnie zdali sobie sprawę z tego, że jestem od nich bardziej inteligentna.
Przechyliłam głowę w bok
– Sprawdzimy waszą wiedzę. Myślicie, że cokolwiek o mnie wiecie? Powiem wam tyle ile sama chcę, i nawet ktoś taki jak wy - wstałam spokojnie poprawiając włosy - nie jest w stanie mnie zmusić do czegoś więcej. -
- Serio? – spytał z kpiną Kol. - Przeceniasz swoje możliwości, ślicznotko.
- Nie musisz w tym uczestniczyć – odpowiedziałam zimno na jego zaczepkę i spiorunowałam go spojrzeniem. – więc zaczniemy od tego czy wiecie jak się nazywam? A wy dwie, - wzkazałam na brunetkę i blondynkę – Nie podpowiadacie – ostrzegłam.
- Claudia Lydia Clarissa La Grey – rzucił od razu najstarszy z Pierwotnych. Uśmiechnęłam się zadziornie i z wyższością.
- Błąd – spojrzeli na mnie – To moje… - zawahałam się. Spojrzeli na mnie czekając na odpowiedź – La Grey – powiedziałam ze wstrętem – to moje nazwisko z przeszłości. – zdecydowałam się na odpowiedź w stylu Kath. Nie zdradzało wszystkiego, ale wystarczająco. – Nell Pierce, tak nazywam się obecnie.
- Zmieniłaś tożsamość, jak Katerina – zdziwiło mnie, że ktoś jeszcze używa jej starego imienia – Dlaczego? – spytał Elijah.
- Ech.. – Nie nawiedziłam tego pytania. Nie znałam na niego dostatecznej odpowiedzi. Wyjaśniającej, dlaczego to zrobiłam. W środku mimo wszystko czułam do siebie wtręt. W trakcie pobytu w szpitalu psychiatrycznym, próbowali mnie przekonać, że to nic złego. To tylko nazwisko, jednak ja byłam nieugięta i dopięłam swego. Wyjechałam do Mystic Falls i wypełniłam papiery.
- Ja.. – spojrzałam na dziewczyny, im też nie powiedziałam prawdy. W głębi wiedziałam, że nienawidziłam się za prawdę. Odetchnęłam głęboko i podniosłam głowę do góry. Stresował mnie spokój, jaki zapadł – Ja, nienawidziłam się za to, kim byłam, myślałam, że jak nie będę się tak nazywać to zapomnę o… - zrobiłam pauzę i spuściłam wzrok w podłogę i ponownie wzięłam głęboki wdech i wydech – … o nich. O tym, co mi zrobili – Mówiłam najbardziej obojętnym głosem, na jaki było mnie stać by zamaskować ból – jednak nienawiść do samej siebie tylko się pogłębiła. – Podniosłam wzrok. Był wyssany kompletnie z uczuć. Nie było w nich widać nic po za pustką. Nie uszło to uwadze mieszkańców.
- Jak ty to robisz? – Odezwał się milczący jak dotąd Kol.
- Myślałam, że w tym nie uczestniczysz – odpowiedziałam nadal tą samą barwą głosu. Najmłodszy z Pierwotnych zaintrygowany mną odstawił naczynie trzymające wcześniej w dłoni i podszedł do swojego rodzeństwa.
– Nie uważacie, że to trochę dziwne? – zwrócił się do braci. Oboje zmarszczyli czoło i spojrzeli na niego wiedząc, o co mu chodzi.
- Co może być tak bolesnego we wspomnieniach, których nie można czuć?
Spojrzałam na Klausa. Nie wiedział, że ja wszystko czuję do dziś. Nie wiedział, co tam robiłam, kiedy nie patrzyli. Nie wiedział jak ja się czułam, kiedy uważali mnie za wariatkę i nie chcieli wierzyć w moje słowa. Nie wiedział, że blizny po uczuciu zdrady i ból pozostawił cielesne rany na moim ciele. Nic nie wiedział. Wstałam z fotela i spojrzałam na niego. W jego oczach nie widać tego co widać było w moich.
- Czuję swoje wspomnienia – odrzekłam na jego pytanie i odsłoniłam blade ręce. – Jesteś wampirem, więc możesz widzieć to wyraźniej niż człowiek. – spojrzał na moje ręce i dopiero po kilku sekundach zorientował się co na nich widać. Kilka pionowych kresek. Każda z nich była blizną, która pozostała po domu dziecka. Nie mając oparcia, nie wytrzymywałam. Wiedziałam, że to jest złe, że mi nie pomoże. Jednak to robiłam i czułam, choć przez chwilę ulgę. Później ulgę zastąpił, ból i poczucie wstydu. – Jeśli nie wiesz jak się czułam kiedy to robiłam mogę ci pokazać. – oznajmiłam uprzejmie, wymuszając sztuczny uśmiech. - Tak więc, jedyne, co musicie o mnie wiedzieć, to, że w połowie jestem taka jak Katherine.
Nie widziałam sensu dłużej z nimi gadać. Widziałam już swoje możliwości, i owszem umiałam pokazać ból jaki mam w środku po przez dotyk. Nauczyłam się tego sama. W kieszeni kurtki rozbrzmiał mój dzwonek. Wsadziłam do otworu rękę i wyjęłam urządzenie. Spojrzałam na Bonnie pytającym wzrokiem. Kiedy kiwnęła głową pozwalając mi odebrać wcisnęłam zieloną słuchawkę nie patrząc kto dzwoni.
- Halo? - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Hej, Kath, coś się stało? - spytałam się brązowookiej.
- Nie - spauzowała - choć może jednak tak. - oznajmiła po chwili ciszy.
- Co jest? - nie wiedziałam co, mogło się stać i tylko te słowa przyszły mi do głowy. Odeszłam trochę od obecnych w salonie.
- Ktoś się o ciebie pytał - za informowała mnie Katherine - nie znam go.
- Kto? - zapytałam podniesionym głosem, ale natychmiast się uspokoiłam, gdyż mój ton wzbudził zainteresowanie wampirów - Na pewno go nie znasz? - spytałam się zaniepokojona - Może to ktoś z ludzi Marcela? - zasugerowałam. Ku mojemu nie szczęściu imię "władcy" Nowego Orleanu wyłapał Kol i Klaus.
- Możliwe, ale... - chciała coś powiedzieć - gdzie jesteś? Tu nie mogę rozmawiać- zapytała się zamiast dokończyć zdanie.
- U Pierwotnych - odrzekłam na jej pytanie, ale w następnej chwili nie miałam już telefonu. Klaus wyrwał mi go i powiedział do słuchawki
- Pani Pierce jest niedostępna. - w odpowiedzi usłyszałam połowę zdania " Szlag...". Byłam zdenerwowana. Klaus rozłączył się i nadal trzymał urządzenie.
- Chcesz nam o czymś powiedzieć? - zapytał na pozór spokojnie. Jednak ja widziałam w jego oczach złość. Najwyraźniej nie lubił każdego kto zadawał się z ciemnoskórym. Zatrzymałam wzrok na telefonie, który trzymał.
- Oddaj. - powiedziałam rozkazującym tonem. Zacisnęłam ze złości zęby kiedy ten uśmiechnął się kpiąco.
- Nie. - odmówił, oddania mojego urządzenia. Co, jak co ale nie lubiłam jak ktoś trzymał mój sprzęt. Zrobiłam krok do przodu. Gdyby brat Klausa, Elijah, nie zareagował hybryda już leżałaby ze skręconym karkiem na zimnej podłodze. Elijah skierował się do Klausa i stanął centralnie przed nim, i ze spokojem powtórzył moją prośbę:
- Niklaus, oddaj jej komórkę i porozmawiajmy ze spokojem. - zaproponował. Klaus spojrzał na brata pokonany i posłusznie oddaj telefon. Za nim ktokolwiek zareagował ktoś przygniótł mnie do ściany za gardło. Ledwo mogłam oddychać. Jego siła w porównaniu z moją wypadała dość marnie.
- Puszczaj mnie - wychrypiałam do Klausa, który zacisnął dłoń jeszcze mocniej. Wydawało mi się, że tracę przytomność. Szarpałam się przez chwilę, ale przestałam, bo to tylko pogarszało sprawę. Bonnie i Caroline stały teraz za Pierwotnymi, patrząc na całą scenę z przerażeniem w oczach.
- Gadaj, co z tym wszystkim ma wspólnego Marcel - warknął w moją stronę - Albo cię zabiję!
- Niklaus, uspokój się - Elijah próbował przemówić mu do rozumu. W tej samej chwili do domu weszła Katherine. Stanęła przerażona, na nasz widok, ale nie dawała tego po sobie poznać. Przypatrywała się mnie i chyba zrozumiała, że za chwilę wybuchnę.
- Wypuść ją, dobrze ci radzę - ostrzegła Kath - nie wiesz do czego jest zdolna - dodała.
- A co Ona może mi zrobić?! - Krzyknął wnerwiony już do reszty. Coś we mnie obudziło, a moje oczy wybuchły niebieskim płomieniem. Emitowały magią na kilometr. Nie panując nad sobą, siłą woli odepchnęłam Klausa, tak, że poleciał na drugą ścianę i pozostawił na niej wgłębienie. Wszyscy patrzyli na mnie osłupieni, wszyscy z wyjątkiem mnie. Ja nie czułam się za dobrze.
- Mówiłam ci trzeba mnie było słuchać! - zawołała do Klausa, ale ja słyszałam to jakbym była pod wodą. Hybryda wstał. A ja powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. - Idiota - usłyszałam szept brązowookiej.
- Cholera, niech Cię diabli wezmą - rzuciłam słowa, które w dosłownym znaczeniu skierowane były do mojego oprawcy. Pierce to usłyszała i w ostatniej chwili do mnie podbiegła, bo chwila i leżałabym na podłodze. Kurczowo jej się trzymałam, czułam się słaba i krucha. Bonnie nie wytrzymując wyrwała się blondynce i rzuciła w moim kierunku.
- Co ci jest? - spytała spanikowana kiedy znalazła się koło mnie - Nell, do cholery odpowiedz! - krzyknęła kiedy nie odpowiadałam
-Nic - opowiedziałam słabym głosem.
- Patrz, co zrobiłeś! - dobiegł mnie głos.
- Ja?! - oponował drugi - To ona rzuciła mną o ścianę, nie ja!
- Wina leży po obu stronach, Niklaus - mówił trzeci głos - ale gdybyś nie usiłował jej zabić, to - wskazał na mnie - by się nie wydarzyło.
Nie słyszałam co mówili dalej, ale zorientowałam się, że upadłam, bo natychmiast przestali się awanturować. Usłyszałam tylko moje imię, krzyczane przez Katherine. Później zastąpiła ją ciemność.
Straciłam przytomność.
                                                                                ***
Nie wiedziałam co się dzieje. Stałam obok Bonnie i Katherine, ale... Patrzyłam na siebie, leżącą na miękkim łóżku. Zupełnie jakbym opuściła ciało. Bonnie chodziła gorączkowo po całym pokoju. Po kolorystyce poznałam, że jest to pokój najstarszego z rodzeństwa Pierwotnych. Pamiętam jak przez mgłę, że straciłam przytomność, ale co było dalej tylko mogłam zgadywać. Katherine siedziała koło mnie ściskając za rękę, pogrążona we własnych myślach. Patrzyłam na siebie jak ciężko oddycham i miałam wrażenie, że tym razem umrę na zawsze. Wszytko przez wampiry. Zacisnęłam rękę w pięść i nagle mnie olśniło. Rozchmurzyłam się, widziałam już taki przypadek. Dziewczyna, Natalie, była czarownicą. zużyła za duża ilość mocy i zapadła w śpiączkę taką jak ja. Jedynie jedno zaklęcie mogło ja wybudzić. Skontaktowała się ze mną ale nie mam pojęcia jak. Usiadłam koło Kath i wyszeptałam:
- Jestem tu, nie poddawaj się. - w tym samym momencie do ciemno zielonego pokoju wszedł Klaus z Kolem. Klaus wydawał się nie przejmować stanem moje zdrowia. Winą mojego zdrowia obarczał mnie. Złość we mnie buzowała i miałam ochotę się na niego rzucić i rozszarpać jak niewyżyte zwierzę. Na jego szczęście był nieśmiertelny i nic bym nie wskórała. Kiedy dziewczyny go zauważyły, w ich oczach zamiast troski widać było czystą nienawiść.
- Jak mogłeś! - Krzyknęła zdenerwowana Bonnie - Ty podły draniu...! - rzuciła jeszcze kilka nie cenzurowanych słów - Jeśli ona się nie wybudzi, przysięgam na Boga i Diabła, że wylądujesz w tych pieprzonych zaświatach! - Kol chciał ją uspokoić ale uciszyła go ręką - Jeśli to się uda, znajdę kołek z białego dębu i wbiję ci w prosto w serce, uwierz mi wiele osób nie będzie za tobą tęskniło! - poprawiła włosy, uspokajając się trochę i podeszła do brązowookiej i również usiadła kolo mojego ciała, a ja przypatrywałam się dwójce Pierwotnych. Klaus wydawał się być zaintrygowany wybuchem małej wiedźmy. Kol za to był teraz świadom słownika Bonnie kiedy ta jest wściekła. Byłam skołowana. Nie widziałam powodu wściekłości Bonnie, czy to możliwe, że nadal jej na mnie zależy? Jedyne tylko co dziwiło w tej chwili pierwotne wampiry to to, że Katherine była zdołowana. Do pokoju po krótkiej chwili wszedł najbardziej honorowy z braci. Kol usiadł na fotelu, a Elijah zajął jego miejsce koło Klausa.
- Coś się stało droga Katherine? - zakpił z niej Klaus - Czyżbyś umiała czuć? - zmarszczył brwi, ponieważ Kath się nie odzywała tylko nadal trzymała głowę w dół. Opuściła pokój ledwie na minutę, później wróciła i trzymała dokładnie tak głowę. Elijah spiorunował go spojrzeniem, jednak on nie zamierzał przepuścić okazji. Zdołowana brunetka była rzadkością.
- Nie zwracaj na niego uwagi - szepnęła Bonnie, próbując dodać otuchy Kath. Byli w szoku, wszyscy obecni wiedzieli, że wampirzyca nienawidzi czarownicy i nawzajem. Katherine nie mogąc wytrzymać napięcia wstała i moje oczy ujrzały zaschnięte łzy na policzkach mojej przyjaciółki. Po raz pierwszy dała się ponieść emocjom.Podniosła dumnie głowę i ręką doprowadziła do porządku. Wzięła głęboki wdech i jak na moje zaczęła odpowiadać na jego pytania:
- Przez twoją manie władzy moją przyjaciółkę spotkało to - wskazała na mnie i próbując opanować drżący głos - Wybacz, że przejmuję się stanem kogoś kto mimo wszystko ze mną był, wybacz, że mam u niej dług i chcę go spłacić i wybacz, że mam uczucia! - to ostatnie wykrzyczała a w moich oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Pierwotni byli lekko w szoku po wyznaniu brunetki, ale szybko się otrząsnęli a ja korzystając z okazji, że wszystko się uspokoiło, podeszłam do Bonnie. Dotknęłam jej ramienia, myśląc, że nie będzie tego czuć. Wzdrygnęła się jednak i spojrzała w moja stronę i i oczy wyszły jej z orbit. Jakimś cudem mnie zauważyła. Korzystając z tego cudu, przeszłam do sedna:
- słuchaj nie wiem ile mam czasu, ale wiem co może mi pomóc, - powiedziałam szybko - jedno zaklęcie. Evigilate magna somnium noctis caligo et involvatur mentem excutere.Powtórz je, bo tym razem nie będzie jak w książce i książę nie obudzi mnie swym pocałunkiem.
Mulatka kiwnęła głową na znak, że rozumie i przysunęła się bliżej mnie. Dotknęła mojego czoła i zamknęła oczy koncentrując się. Katherine odsunęła się dając jej większy dostęp.
- Co robisz? - zdziwiła się.
- Sama chciałabym wiedzieć - odparła bez przekonania Bennett. -Evigilate magna somnium noctis caligo et involvatur mentem excutere... - powtarzała w kółko zaklęcie, a ja jako "duch" w końcu zniknęłam i weszłam w swoje ciało.
                                                                           ***

Zaczerpnęłam głęboko powietrza i słaba podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam po pokoju. Zauważyłam pięć osób. Bonnie, Kath, swojego oprawce, honorowego brata i chłopaka Bonnie. Wściekłam się na widok Klausa.
- Udało się! - odetchnęła z ulgą czarownica. Uśmiechnęłam się słabo. - Jak ty to zrobiłaś? - Wzruszyłam ramionami.
- Cieszę się, że wróciłam, ale, ktoś mi wyjaśni dlaczego nadal jestem w tym przeklętym domu!? - wybuchłam, nie dość, że tu to jeszcze z nimi. Podniosłam głowę i spojrzałam w sufit - Za jakie grzechy, się pytam?
- Elijah, chciał Ci wytłumaczyć o co chodzi - wyjaśniła mi przyjaciółka. spojrzałam na wymienionego Pierwotnego, zostało ich tu dwóch. Kol najwyraźniej gdzieś wyszedł. Jeśli chodzi o mnie nie chciałam żadnych przeprosin. Wystarczyło mi już to, że próbowali mnie zabić. Ledwo uszłam z życiem. Najwyraźniej najpierw robią później wyciągają konsekwencje. Myślałam, że są inni i najwyraźniej są, ale tylko w stosunku do swoich słabości. Teraz na głowie będę miała Marcela, jak tylko się dowie gdzie jestem. Nie żebym go jakoś wkurzyła, ale kilka tygodni ktoś z jego ludzi mnie napad więc go zabiłam i okazało się, że to był ktoś kogo lubił. No, cóż, przeliczył się ze swoimi możliwościami i wylądował bez serca na podłodze. Biedaczek nie wiedział, że ze mną się nie zadziera. Miałam ochotę upić się z kimś i zabalować. Chciałam odreagować ostatnie wydarzenia. Wstałam z łóżka i lekko się zachwiałam, ale szybko odzyskałam równowagę.
- Nie mam humoru, ale chętnie posłucham co masz mi do powiedzenia - zwróciłam się uprzejmie do Elijah. Jego mogłabym nawet polubić. - I dla waszej wiadomości - poinformowałam ich, uśmiechając się słodko - już was NIE lubię.
- Nie wiń mnie za coś co uczynił Niklaus - spojrzał na brata - to się nie powtórzy, obiecuję. - podobno on zawsze dotrzymuje słowa. Cała złość wyparowała w jednej chwili a Klaus gdzieś zniknął. Stałam przed nim ze skrzyżowanymi rękoma, z zaciętą miną, która teraz złagodniała i kiwnęłam ze zrozumieniem głową.
- Niklaus, jest trochę... - dobierał słowo - porywczy i kiedy chodzi o Marcela... - nie dokończył, bo mu przerwałam.
- jest przewrażliwiony.- pokiwałam ze zrozumieniem głową. Rozumiałam o co mu chodzi, chciał bronić brata. Wydaje mi się, że zawsze to robi. Wierzy w jego odkupienie mimo wszystkiego co robi, wybacza mu.
- Tak, przepraszam za niego, chyba rozumiesz dlaczego go bronię - spojrzał mi w oczy. - Jest rodziną i z pewnością zrobiłabyś to samo dla swojej, prawda? - spytał spokojnie nie widząc, że nigdy prawdziwej nie miałam.
- Chciałabym móc, ale tak się składa, że nigdy nie miałam rodziny. - uśmiechnęłam się do niego smutno - Miałam jedną która... mnie biła a później uznała za chorą psychicznie, wysłała do psychiatryka i do domu dziecka, ale wiem co to znaczy mieć przyjaciół. I dla mnie oni są rodziną - westchnęłam, i wyszłam z pokoju gdzie zostawiłam Elijah i przyjaciółki. Pokierowałam się do wyjścia. Kiedy byłam przy drzwiach, spotkałam w nich Klausa.
- Nic mnie z nim nie łączy. - oznajmiłam kiedy moja ręka znalazła się na klamce.
- Słyszałem o czym mówiliście - rzucił niechętnie - Chciałem powiedzieć, że podtrzymuję to co powiedział Elijah.
Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Powodzenia z Caroline - powiedziałam i wyszłam, a on uśmiechnął się pod nosem.


                                                                             ***
 Jak to możliwe, że zemdlałam? - Pytałam siebie. W całym moim wampirzym życiu mi się to nie zdarzyło. Pamiętam jak przez mgłę, ale pamiętam, że to samo było z moim ojcem. Wkurzyłam się tak samo, ale jestem pewna, że nie zemdlałam. To niemożliwe. A co jeśli to nie ja? Jeśli ktoś mną sterował? Mnie wydaję się to tak samo nie wyobrażalne jak to, że Pierwotni mogliby być kiedyś normalni. Jest pewne, że już ich nie lubię, jedynie toleruję. Wybaczyłam ale nie zapomniałam. Spacerowałam po jasnych  jeszcze ulicach Nowego Orleanu, za nie więcej niż godzinę się ściemni. Wiem, że wtedy jest niebezpiecznie, ale musiałam się rozerwać. Poluje na mnie zgraja Marcela, ale postanowiłam, że raz się żyje. Bezpieczniej by było gdybym miała przy sobie czarownice, ba! Pierwotnego wampira, ale nie zamierzałam nikogo prosić o ochronę. Już na pewno nie ich.
- Cześć, ty jesteś Claudia? - zapytała dziewczyna w lekko falowanych blond włosach. Zmroziło mnie. Właśnie ktoś użył mojego starego imienia. Zatrzymałam się. Nie odpowiedziałam.
- Ach, Elijah mówił, że nie będzie łatwo... - przerwała widząc, że ją wyminęłam i poszłam dalej. Teraz kiedy chciałam się odreagować, znowu mnie nękają. Boże, czy ci ludzie nie mają nic innego do roboty?
- Słuchaj, nie jestem Klaus, ani Kol czy Elijah.. - zaczęła kiedy mnie dogoniła, ale natychmiast jej przerwałam:
- Nie wiem kim jesteś, czego chcesz, ale jeśli jesteś związana z Pierwotną rodziną to odpuszczę sobie pogaduchy - miałam już serdecznie dość.
- Stój! - zatrzymała mnie ręką - Jestem Rebekah Mikaelson... - przedstawiła się. Spoglądałam na nią i się zatrzymałam zaciekawiona - ... nie zamierzam cię zabić tak jak mój brat, ale ktoś mi doniósł, że obecny "władca"... - zaznaczyła w powietrzu cudzysłów -... chce cie zabić.
- No i? - zapytałam.
- To, że już cię lubię i nieodpowiedzialne z twojej strony chodzić po mieście bez obstawy - wyjaśniła - jeśli podpadłaś Marcelowi to z całą pewnością chce zemsty.
- Już jestem trupem - powiedziałam znudzona całym tym wykładem - nie potrzebuję ochrony zwłaszcza Mikaelsona. - znów zaczęłam iść.
- A Bennett nie potrzebuje księgi do zaklęć - powiedziała sarkastycznie - Wiem, że Nick nie przywitał cię sympatycznie, ale nie wiń nas za coś co zrobił on, a nie my. - poprosiła Rebekah.
- To samo powiedział Elijah - oznajmiłam - Mam serdecznie dość Pierwotnych jak na jeden dzień, Rebekah. Przyznaj się, że twój brat cię przysłał - spojrzałam na nią błagalnie.Uległa.
- Tak, ale błagam... - znów jej przerwałam.
- Wy błagacie? - spojrzałam zdziwiona - Mam dość, idę.
Poszłam szybkim krokiem przed siebie ale za nim zniknęłam za zakrętem zawołałam do blondynki:
- Dla jasności, jestem Nell! - choć dobrze wiedziałam, że już dawno się nią nie czułam.
                                                                                   ***
Weszłam do średniej wielkości baru i zajęłam miejsce na skórzanej skórze siedzenia. Po kilku minutach podszedł do mnie kelner:
- Coś podać? - spytał uprzejmie.
- Tak... - spauzowałam - Whisky.
- Dla mnie to samo - powiedział głos za mną i przysiadł się do mnie.
- Już się robi. - odpowiedział kelner i odszedł. Osoba która siedziała teraz przed de mną była Caroline. Nie wyglądała na szczęśliwą. Zdziwiłam się ponieważ, zwykle jest wesołą i energiczną osobą. Spojrzała na mnie i westchnęła.
- Ciężki dzień? - zapytała.uśmiechając się słabo.
- Ta, coś w ten deseń - odpowiedziałam również uśmiechając się słabo.
- Co się stało? - dopytywała blondynka. Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona jakby tego nie widząc oparła głowę blat stolika. W tej samej chwili kelner przyniósł whisky w szklankach. Chwyciłam w dłonie pierwszą a Caroline drugą. Westchnęłam.
- To był najgorszy dzień w moim życiu... - rozpoczęłam, ale zatrzymałam się - chcesz tego słuchać? - spytałam niepewnie. Pokiwała głową.
- No więc, Pierwotna hybryda chciała mnie zabić - upiłam łyk whisky - później prawie umarłam, ale pojawiłam się jako duch i Bonnie mnie zobaczyła, musiałam wysłuchać wykładu Elijah, następnie zostałam napastowana przez Rebekhę i trafiłam tu. - skończyłam swoją wspaniałą opowieść. Upiłam spory łyk napoju i spojrzałam na Caroline.
- A co z tobą?
- Jestem rozdarta. - powiedziała zduszonym głosem, chowając głowę w dłoniach.
- Ojć. - powiedziałam.
- Ta - upiła łyk ze swojego napoju. Nie spodziewałam się, że ktoś może mieć teraz gorzej ode mnie. Byłam tylko ciekawa pomiędzy czym była rozdarta. Na myśl przychodziło mi tylko uczucia. Nawet ja tak kiedyś miałam. No ale ja to ja. Ja nie wiem co to miłość. Chyba nigdy nie miałam szczęścia jej doznać ani okazać. Uważaj Boże jeśli teraz się zakocham. To by było okropne. Oj, życie gdybyś miało twarz inaczej byśmy porozmawiali - pomyślałam. Upiłam jeszcze jeden łyk napoju i zorientowałam się, że ten łyk był moim ostatnim. Westchnęłam i odłożyłam szklankę na bok. Wyłożyłam pieniądze na blat i wstałam z miejsca z zamiarem wyjścia z lokalu. Zatrzymał mnie jednak głos ukochanej Klausa:
- Idziesz? - spytała zdziwiona.
- Tak, ponudzę się u siebie w domu. - odpowiedziałam miło.
- To może wpadniesz do mnie? - zaproponowała zdesperowana. - poznasz Damona, może wpadniesz mu w oko.
- Damon? Kto to? - zapytałam zainteresowana. Blondynka  uśmiechnęła się szeroko. Cieszyła się, że nie zostanie sama. Puściła do mnie oko i wyszła razem ze mną z baru.
 __________________________________________________
Hej !Wreszcie dodaję. Rozdział tandetny, ale jakoś ujdzie. Następny tak za tydzień, dwa. Może wcześniej, zobaczę jak się wyrobię z matmą, bo ta jakoś mnie nie lubi i nie daje się zrozumieć. 
Do napisania J <3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Nielivka