Rozdział 8
Kiedy Bonnie się
budziła, zobaczyła nad sobą uśmiechniętego Kola. Nie wiedziała, o co mu chodzi.
Wczoraj za nim usnęła, musiała wyjąc z uszu słuchawki. Komórka jej się
wyładowała. Teraz patrzyła na niego i miała ochotę uderzyć go poduszką, za to,
że tak na nią patrzy. Czuła się jakby prześwietlał ją wzrokiem.
- Co się gapisz?
- Obserwuję.
Zmarszczyła brwi.
Podniosła się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz odkryła, że nie boli ją
głowa. Zawsze po tak dużej ilości bolała ją głowa, i w ogóle nie powinnam tego
wiedzieć. Bardzo ją to zdziwiło. Kol nadal ją obserwował, leżał bokiem i
podpierał się łokciem. Bonnie nie móc już wytrzymać jego spojrzenia, miała
zamiar wstać, ale Kol uniemożliwił jej to. Przygniótł ją do zimnego materacu,
trzymając za nadgarstki. Przyśpieszył jej oddech. Zbliżył swoją twarz do niej.
- A teraz powiesz mi
wszystko, co chcę wiedzieć – Wyszeptał w jej czarne falowane włosy.
-, O co ci chodzi? Nic
ci nie powiem. – Spojrzała na swoje nadgarstki – Możesz mnie puścić?
- Myślisz, że cię
teraz puszczę? – Prychnął – Nigdy. – Wyszepnął.
Namiętnie pocałował
mulatkę, nadal trzymając jej nadgarstki. Próbowała się wyrwać, ale on był za
silny.
- Co w ciebie
wstąpiło? – Starała się mówić, pomiędzy pocałunkami, dysząc. – Kol…!?
Zamknął jej usta jeszcze
jednym pocałunkiem i odpowiedział:
- Miłość, pożądanie…,
Kto wie?
Bonnie poddała się i
zaczęła odwzajemniać pocałunki. Puścił jej nadgarstki i stał się bardziej
natarczywy, i zaczął całować ją jeszcze namiętniej. Bonnie powstrzymywała jęki,
jednak Kol nadal na niej leżąc, posuwał jedną rękę coraz bardziej w dół.
Zjechał najpierw po piersiach, później bok, i biodra, kiedy zjechał na uda,
Bonnie nie mogąc się powstrzymać jęknęła z rozkoszy. Chwilę później odzyskała
jasny umysł. Kol nie mógł tak zrobić. Nigdy tak nie robił. Nie był taki.
- Kol, przestań, -
Starała się go odepchnąć – Przestań!
Ciemność. Teraz
zamiast Kola otaczała ją ciemność. Do Bonnie dotarło, że to tylko sen. Nagle z
ciemności, wyłoniła się postać. Bonnie odsunęła się o krok do tyłu. Jednak
natknęła się na niewidzialną barierę. Postać w sekundę zjawiła się obok niej i
w wgryzła się w jej szyję. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Wiedziała, że ten
koszmar spowodowany jest alkoholem. Upadła i w tej samej chwili obudziła się w
ciemnym pokoju. Zaczerpnęła mocno powietrza i odetchnęła z ulgą. Znajdowała się
w pokoju Kola.
***
Bonnie siedziała w
salonie u Pierwotnych. Nie szła jeszcze do domu. Nic nie pamiętała ze
wczorajszego wieczoru. Jedyne, co to, to, że wypiła sporą ilość, bourbonu.
Katherine z tego, co wie też ma kaca, ale nie takiego jak Bonnie. Kiedy się
przebudziła, w uszach nadal miała słowa „Kola”, Mimo iż był to zwykły sen, jego
słowa mocno na nią wpłynęły? Być może sama sobie chciała pokazać, czego sama
chciała. „ Miłość, pożądanie…, Kto wie?” Chciała czegoś. Ale podświadomość nie
daje jej okazji, dowiedzieć się, czego. Tak czy siak, musi w końcu pójść do
domu. Tu nic nie wskóra, a po za tym, Caroline na pewno się martwi, pomyślała
Bonnie. Wyjęła naładowany już telefon i spojrzała na wyświetlacz. Faktycznie,
były trzy nieodebrane połączenia. Wstała z kanapy i pomaszerowała do drzwi.
Zatrzymała się jednak na progu i zawołała:
- Wychodzę, Kol!
Nie musiała krzyczeć,
bo w domu były same wampiry. Wyszła z domu i z nową nadzieją ruszyła przez
miasto do swojego akademiku.
***
Jechałam w stronę
Kath. Przed chwilą z nią rozmawiałam, powiedziała, że mogę przyjechać. Była
nadal w domu Pierwotnych. Chciała mi objaśni, czemu upiła się z Bonnie. Sama
byłam ciekawa. Myślałam jednak, że to prze ze mnie. Wiadomość o tym, że tak
naprawdę byłam kimś innym, zaszokowała nie tylko Bonnie. Katherine, wiedziała,
że inaczej się nazywam. Domyśliłam się tego feralnego wieczoru. Ale nie
wiedziała nic więcej o mojej przeszłość. Może nawet lepiej. Po tym, co się tam
stało, nie chciałam nawet patrzeć na Pierwotnych. Bez powodów. Gdzieś w głębi
czułam wstyd? Tak, więc wymyśliłam z Katherine, że wejdę przez okno. Robiłam
już tak wcześniej. Wtedy były to zwykłe zabawy.
Z radia nagle
poleciała jedna z moich ulubionych piosenek. Alexz Johnson – Skin. Uśmiechnęłam
się sama do siebie. Przy tej piosence, zwykle czytam. Raczej
czytałam. Miałam na to więcej czasu, w domu dziecka. Tam panował spokój.
Siedziałam w swoim biało – niebieskim pokoju. Na zimnym, trochę twardym
zniszczonym łóżku. Miałam kilka książek. Czytałam je raz po raz. Ukojenie
znajdywałam w pamiętniku i zeszycie do rysowania. Nie było chwili bym
zapomniała o tych rzeczach. Jedyne, co teraz mogę zrobić to je stłumić.
Uczucia, jak i wspomnienia.
Nie zauważyłam nawet,
kiedy dojechałam do celu. Byłam tu już drugi raz, a wielka rezydencja nadal
robiła na mnie duże wrażenie. Katherine mówiła, że słyszała jak Bonnie
wychodziła. Miałam, więc drogę wolną. Podbiegłam w odpowiednim dla swojego
gatunku tempie, pod jedno z okien. Spojrzałam w górę. Okno było otwarte. Nie
było tak źle. Odeszłam od ściany kilka kroków w tył. Wzięłam krótki rozpęd i
wskoczyłam przez okno. Rozejrzałam się. Pokój był umeblowany w podobny sposób,
co reszta pokoi, tylko kolory się różniły. W pokoju Elijah dominował ciemno
zielony, gdzieniegdzie można było zobaczyć ciemny czerwony. Na środku było
wielkie łóżko, a na nim siedziała Katherine. W tej samej chwili, kiedy ja
spojrzałam na nią, ona uczyniła to samo. Miała roześmiane oczy. Jak zawsze? W
jednej sekundzie zlustrowała mnie wzrokiem. Byłam ubrana we fioletową bluzkę na
ramiączkach, czarne jegginsy i brązowe kozaki. Rzuciła się na mnie i od razu
przytuliła. Nie należałam do ludzi za bardzo ckliwych, ale ten gest mnie akurat
ucieszył. Czułam, że mam kogoś, kto mimo wszystko jest ze mną. Jednak Katherine
mnie zdziwiła. Okazała uczucia bardziej niż zwykle.
– No ktoś tu zmiękł – powiedziałam, Kath się ode mnie odkleiła.
– Ja – zdziwiła się. – Nigdy. - Zachichotałam, a Katherine wskazała miejsce na łóżku. Posłusznie usiadłam. Zastanawiało mnie tylko czy jesteśmy same. Coś mi podpowiadało, że będę musiała tłumaczyć się też przed mieszkańcami domu.
– No ktoś tu zmiękł – powiedziałam, Kath się ode mnie odkleiła.
– Ja – zdziwiła się. – Nigdy. - Zachichotałam, a Katherine wskazała miejsce na łóżku. Posłusznie usiadłam. Zastanawiało mnie tylko czy jesteśmy same. Coś mi podpowiadało, że będę musiała tłumaczyć się też przed mieszkańcami domu.
- Są tu? – zapytałam,
patrząc na przyjaciółkę.
- Wyrzucić ich za
drzwi nie mogłam – powiedziała powoli – Rebekah kręci się gdzieś na dole, Klaus
gada z Elijah, a Kol siedzi w salonie i rozmyśla nad swoją egzystencją. –
roześmiałam się mimo woli, no tak Kath potrafi obrócić wszystko w żart. – Ups…
- powiedziała i patrzyła się za coś za mną. Po szłam jej śladem i też
skierowałam tam swój wzrok. W drzwiach stali Klaus i Elijah. Jednak moje
przeczucie się nie myliło. Byłam tu kilka minut i wymieniłam z Kath raptem
kilka zdań. Tak, więc będę musiała tłumaczyć się i przed przyjaciółką i przed
Pierwotnymi. Chyba, że jakoś się z tego wymigam. Podeszłam do nich. Spojrzałam
się jeszcze raz na Katherine. Wymieniłam z nią spojrzenia. Dała mi znać, że
mogę robić to, co uważam za słuszne.
- Dzień dobry Panowie
Mikaelson. – przywitałam się, jednak oni spojrzeli na mnie wzrokiem
wyrażającym, „ Co??” - Okej, chciałam być miła. – przyznałam im racje.
Odsunęłam się do Kath stojącej teraz koło łóżka. Spojrzałam na nią
zrezygnowana. Wiedziałam, że nie uratuję już sytuacji. Oni jednak stali i nic
nie mówili
– Hej, my już musimy iść, nie przyjmuję sprzeciwów. – powiedziała szybko – Pa, pa.
– Hej, my już musimy iść, nie przyjmuję sprzeciwów. – powiedziała szybko – Pa, pa.
Zazdrościłam jej tej
pewności siebie. Katherine po prostu przeszła pomiędzy Pierwotnymi, nie
oczekując, że ją zatrzymają.
– Idziesz? - krzyknęła przez ramię
– Tak. - Odpowiedziałam i wraz z nią wyszłam z rezydencji.
– Idziesz? - krzyknęła przez ramię
– Tak. - Odpowiedziałam i wraz z nią wyszłam z rezydencji.
***
- Caroline, jestem! –
krzyknęła na progu Bonnie. Weszła w głąb salonu i zrzuciła z siebie kurtkę.
Torebkę zostawiła na stoliku nocnym. Rozejrzała się. Jej wzrok napotkał zegar,
który wskazywał pierwszą. Westchnęła, i w tej samej chwili zauważyła Caroline.
Zmierzała w jej kierunku. Zatrzymała się kilka kroków przed nią. – Bonnie,
gdzieś ty była!? – i rzuciła jej się na szyję – Tak się bałam, że coś ci się
mogło stać. – mówiła nadal tuląc do siebie czarownicę – Nie wróciłaś na noc. –
odsunęła się od przyjaciółki, i spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem,
oczekując wyjaśnień. Mulatka spojrzała na nią błagającym spojrzeniem. Na prawdę
nie miała ochoty teraz mówić o tym wszystkim. Zwłaszcza o incydencie w barze na
Bourbon Street. Nie pojmowała jak mogła zgodzić się na pójście z wrogiem. I
jeszcze to, że brązowowłosa piękność przyjaźni się z jej byłą przyjaciółką,
doprowadzało ją do obłędu. Bonnie dobrze znała, Nell i wiedziała, że nie
zadawałaby się z kimś pokroju Katherine. Nie wiedziała nawet czy zdoła zaufać
jej ponownie. Zostawiła ją. Nie było powodów, dla których czarownica miałaby
jej zaufać. – Nie mam ochoty o tym mówić – spuściła wzrok, który wcześniej
spoczywał na ukochanej Klausa – Nie powinnam tego robić – powiedziała ledwo
słyszalnym głosem do siebie. Myślała, że Caroline jej nie słyszy. Blond
wampirzyca, też nie miała zamiaru wyprowadzać jej z błędu. Postanowiła, że
dowie się gdzie była czarownica i tam zacznie drążyć.
– A gdzie byłaś?
I z kim? – zadała pierwsze pytania – Muszę wiedzieć Bonnie. – powiedziała
stanowczo. Bonnie widząc wyjścia, usiadła na kanapie. Zamyśliła się na chwilę.
Nie wiedziała za bardzo, co odpowiedzieć. Po kilku sekundach postanowiła, że
nie wyjawi jeszcze spotkania brązowowłosej przyjaciółki.
– No, więc… -
spojrzała na nią – najpierw byłam z dawną znajomą, później z Kolem, następnie
po kilku przykrych wydarzeniach z…. – spauzowała na sekundę, nie wiedziała jak
określić Katherine – Byłam w rezydencji Mikaelsonów, później skoczyłam do baru.
– skończyła. Nie uważała, że ją okłamała. Zataiła tylko drobne szczegóły.
Modliła się w duchu, by Caroline nie chciała wiedzieć, kim była ostania osoba.
– Okej – powiedziała
powoli Forbes – A był tam Elijah, albo… - Westchnęła i z trudem wypowiedziała
ostatnie słowo – … Klaus? – Bennett odetchnęła z ulgą. Przeczesała wspomnienia.
Po powrocie z Bourbon Street, pamięta Elijah, a Klaus będąc jego bratem
wiedział na 100% wszystko. Tak, więc odpowiedź była jednoznaczna:
- Elijah, Kol, myślę,
że Klaus i Rebekah też… - spojrzała na przyjaciółkę, która spoglądała na nią
niewinnym wzrokiem – Zaraz, po co ci to wiedzieć? – teraz ona patrzyła na nią
podejrzliwie, wygięła brwi w niedowierzaniu – Okej – przedłużyła ostatnią
sylabę w rozbawieniu. Zachichotała, i wstała z miejsca.
Pozostawiła blondwłosą
piękność w salonie, i weszła do swojej sypialni. Położyła się na łóżku i
zamknęła oczy.
***
- No, więc? -
spojrzałam na brązowooką, nie wiedziałam od czego zacząć. Mówiłam już jej, że
nie mogę za dużo wyjawić. Nie, że nie chciałam. Nie potrafiłam. Nie potrafiłam
otworzyć się na nikogo, i wyjawić, co zawsze mnie dręczyło. Skoro ona tu jest,
to chyba mogę jej powiedzieć wszystko, prawda? Powiedzieć wszystko, w tym
pokoju. Moim pokoju. Nikt inny nie miał do niego wstępu. Tylko ja i ona. Lecz,
dlaczego nadal odczuwam niepokój? Być może jestem do tego przyzwyczajona.
- Przypuszczam, że
wiedziałaś wcześniej.. –stwierdziłam, kiwnęła twierdząco głową - Kiedy?
Zamyśliła się. Tego
pytania nie miałam zamiaru jej zadawać. Ciekawość jednak dała górę.
Wcześniej tylko podejrzewałam, że może coś wiedzieć. Nigdy nie poruszałam tego
tematu.
- Kiedy zadzwonili do
ciebie jeszcze w Chicago, wychodziłam z łazienki kiedy usłyszałam jak coś
szepcesz. - mówiła dalej - Padły zdania " Nikt nie musi wiedzieć,
rozumiesz? Tamta La Grey
została i nie wróci, mimo, iż nadal będziesz chciał ją ze mnie wyciągnąć"
- spojrzała na mnie, nie wierzyłam, że po tylu latach mogła coś takiego
pamiętać
- Wtedy ja, - wstała z
fotelu, na którym siedziała i przedstawiła siebie ręką - jako, że miałam do
czynienia z różnymi ludźmi, zaczęłam cię sprawdzać. Przeszukałam twoje papiery.
Znalazłam w nich, akt urodzenia gdzie było inne nazwisko. – skończyła, a
ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Szperała w mich rzeczach. No w sumie
mogłam się tego spodziewać. To w końcu Katherine. Jeśli coś było nie tak, to
trzeba to sprawdzić. Nawet, jeśli, będzie kilka ofiar. Tak, więc, po trupach do
celu.
- Mogłaś zapytać. –rzuciłam
w końcu – To chyba nie jest takie trudne, nie? – westchnęłam, coś sobie
przypomniałam. Jednak w ostatniej chwili zmieniłam pytanie na inne.
- A co z Bonnie? Z
tego, co wiem od ciebie, imprezowałyście, i to ostro. – Spojrzała na mnie
trochę się rumieniąc. To nie było w jej stylu, więc zaraz oprzytomniała. – Więc
poruszyłyście jakiś temat, prawda? – nadal milczała, znałam ją jak nikt inny –
Ok. Sama zgadnę… - Uśmiechnęłam się rozbawiona – Tak… już wiem. – spojrzała
zdziwiona. Chyba nie sadziła, że tak szybko w padnę na rozwiązanie. Odpowiedź
była prosta.
- Ty uganiasz się za
obrońcą uciśnionych, a moja droga Bonnie(wnioskuję z faktów) jest z tym jak go
określili… – zamyśliłam się teatralnie – Aaa, już pamiętam… walniętym
dzieciakiem, zgadłam, droga Kath? – Wybuchła śmiechem. Zgadłam. Nie
przeszkadzało mi, że Bonnie jest z Kolem, wręcz przeziwnie, od śmierci tego
łowcy, nie miała chłopaka. Gorzej, jeśli teraz nie wie, czego chce.
- OK. wygrałaś,
wygadałam się wrogowi. – odpowiedziała szybko – poruszyłyśmy ten temat. A teraz dobra kobieto, zrób mi kawy z
bourbonem i dodatkiem krwi, bo czuję, że zaraz eksploduję.
Zdziwiła mnie ta
mieszanka, ale skoro Kath, miała potrzebę upicia się kawą to trzeba to
uszanować. I tak zabrałam się za robienie kawy w kuchni.
***
Usiadłam na łóżku i
wpatrywałam się w zdjęcie. Trochę nie swojo czułam się we własnym domu, co
napawało mnie niepokojem. Obawiałam się. Zmarszczyłam brwi, kiedy po raz
kolejny spojrzałam na fotografię przed sobą. Na niej było widać dwie piękne
nastolatki. Jedna z nich była cała na czarno, jedynie włosy i oczy się
wyróżniały. Druga zaś była jej przeciwieństwem. Miała niebieską sukienkę do ud
i kremowe szpilki. Pierwsza z nich wydawała się być zazdrosna. Ona miała czarne
obcisłe jegginsy oraz bluzkę i kurtkę w tym samym kolorze. Oczy mrocznej osoby
tryskały jednak radością. Miały kolor morza. Tak niebieski, że sam Posejdon
mógł tylko pozazdrościć. Mimo iż te dwie dziewczyny tak się od siebie różnią,
łączyła je przyjaźń. Tak wielka, że obie były w stanie poświęcić dla siebie
życie. Teraz zastanawiam się, czy gdybym płonęła, to Bonnie uratowałaby mnie
czy dolała benzyny? – Pomyślałam ze smutkiem. Zaryzykowałam. Położyłam się na
łóżku tak, że teraz patrzyłam prosto w sufit. Zanurzyłam we wspomnienia, które
tak bardzo chciałam ukryć przed wszystkimi, nawet przed samą sobą…
Mała dziewczynka
przyglądała się z obojętnym wyrazem twarzy jak wielki mężczyzna na nią krzyczy.
Wyraz twarzy niebieskookiej dziewczynki wprowadził mężczyznę w jeszcze większą
furie. Nie wiedział, bowiem, że ta mała osóbka próbowała ukryć, co naprawdę
czuje. Ból, strach, rozpacz… Dziewczynka z trudem powstrzymywała łzy, musiała
zachować obojętny wyraz twarzy. To była już chyba setna taka kłótnia.
Niebieskooka przestała już liczyć. Myślała tylko o tym by stąd uciec. Wybuchy
furii czarnowłosego mężczyzny zdarzały się coraz częściej. Za strategie objęła
swój talent. Wiedziała, kiedy przestać się odzywać. W tej chwili nic nie mogło
jej obronić, żadne słowa. Nikt jej nie uratuje, jedynie milczenie, ponieważ
słowa mogły tylko pogorszyć jej sprawę. Szukała pomocy w kobiecie stojącej z
boku. Była średniego wzrostu, a kruczo czarne włosy okalały jej twarz. Jej
puste oczy nie wyrażały jakiejkolwiek chęci obrony niewinnej dziewczynki.
Obserwowała z boku i pozwala swojemu mężowi, wydawać nie sprawiedliwy osąd,
kiedy to ona sama była winna. Sprzątała, bowiem w jego w klasycznie urządzonym
gabinecie. Robiła to zawsze za nim wracał z pracy. Tym razem była za bardzo
rozchwiana. Przez przypadek, kiedy ścierała kurze, specjalnym pędzelkiem,
zrzuciła z wysokiej półki szklaną figurkę. Przez jej nie uwagę, stłukła
najbardziej delikatną i ważną figurkę swojego męża. Nie chcąc wziąć za swoje
poczynania konsekwencji, oskarżyła dziewczynkę. Nigdy jej na niej nie zależało,
trzymała ją tylko ze względu, na to, że mogły rozejść się jakieś niekorzystne
dla niej i jej rodziny plotki. Nie miała, więc ochoty by załagodzić sytuacje.
Stała z boku obserwując jak powoli mężczyzna traci panowanie i zaczyna
przeklinać:
- Ty, głupia i
smarkata suko! – wrzeszczał najgłośniej jak tylko mógł – Jak śmiałaś, kurwa, w
ogóle wchodzić do mojego gabinetu!
- Ale to nie ja. –
oponowała zawzięcie niebieskooka, widziała jak matka przypadkowo zrzuca
figurkę. Figurka była dla jej ojca bardzo ważna, kosztowała fortunę i należała
niegdyś do jego ojca. Teraz, kiedy jest rozbita, a ona sama znowu oberwie, nie
wiedziała czy w ogóle jest sens to jeszcze ciągnąć. Miała pięć lat, a już
myślała o śmierci w taki sposób, że uważała go za jedyne mądre i logiczne
wyjście. Nie cierpiała, kiedy tata wrzeszczy. Robiło jej się niedobrze.
- Nie kłam, do cholery
jasnej! – krzyknął zdenerwowany – Nerissa cię widziała, specjalnie to zrobiłaś
i teraz co!?
Wiedziała, że to zaraz
nastąpi, że zaraz to zrobi.
- Nie masz za grosz
inteligencji, bachorze!! – huknął mężczyzna – Jesteś niczym, rozumiesz?!
Niczym!
- To nie ja to
zrobiłam. Tylko ona! – wskazała na kobietę – Nerissę. – Chciała byś myślał, że
to ja, bo stchórzyła i bała się konsekwencji. – Jak na pięcioletnią
dziewczynkę, wiedziała więcej niż inne dzieci. Miała bogaty język, z matematyki
też miała duże doświadczenie.
- Że, co!!!?? –
wrzasnął – Jak śmiesz, zwalać winę na własną matkę!? Nie masz żadnego szacunku
do niej.. Nerissa cię urodziła, a ty,
co!?
Zamachnął się ręką i
trafił prosto w twarz brązowowłosej. Dziewczynkę zalała fala niewyobrażalnego
bólu. Z jej gardła wydobył się jęk i upadła na kolana. Zima posadzka wprawiała
ją o dreszcze. Było jej zimo, a twarz miała całą czerwoną. Nie śmiała spojrzeć
w ich oczy. Wiedziała, że wyrażają pogardę. Nigdy tak się tak nie czuła, tak
niepotrzebna, niechciana i niekochana… Owszem czuła się tak wcześniej, ale
teraz stało się to jeszcze bardziej wyraźne. Mężczyzna, podniósł ją za włosy i
zaprowadził ciemnym korytarzem do pokoju, który nazywał się piwnicą. Było w
niej przeraźliwie zimo i były w niej szczury. Wrzucił ją tam i za nim zamknął
drzwi rzucił z pogardą:
- Może tu
spokorniejesz.
Zamknął drzwi i już
jej nie zobaczył. Dziewczynka podkuliła nogi i uwolniła emocje. Zaczęła płakać.
Nikt nie wiedział, jak ta mała dziewczynka ma źle. Samo jej nazwisko jej o tym
przypominało. Claudia La Grey ,
nienawidziła siebie, wszystkiego związanego ze swoją rodziną. Włącznie z
samą sobą.
Po moim policzku
spłynęła jedna słona łza. Prawda jest taka, że nienawidziłam się tylko przez
kilka lat. Kiedy zabiłam ojca, kiedy matka wysłała mnie do psychiatryka i domu
dziecka, kiedy zamknęłam się w sobie, kiedy nie potrafiłam pomóc sama sobie…
Najgorsze w tym jest to, że jedyną osobą, która zmieniła moje życie była
Bonnie. Bonnie, którą porzuciłam, i teraz mi nie ufa. Chciałabym naprawić te
błędy, chciałabym cofnąć czas, jest tyle rzeczy, które chciałabym zrobić a nie
mogę. Włącznie z odzyskaniem zaufania. Nie zauważyłam, kiedy w moje myśli
wtargnął mężczyzna z rysunku. Teraz pamięta, skąd go znała. To było tamtego
wieczoru, kiedy wyrzuciłam z siebie prawie całą prawdę. Spotkałam go w lesie, a
ten idiota mnie pocałował. Coś mi mówiło, że nie długo się dowiem i że tego
gościa zna czarownica. Nadal nie rozumiałam jego zachowania, jednak przez myśl,
przeszło mi jedno zdanie. Co jeśli chciał odreagować? Rzuciła go dziewczyna i
co? Jednakże mógł zachować się bardziej odpowiedzialnie. Nagle dowiedziałam
się, dlaczego nie czułam się w swoim mieszkaniu bezpiecznie. Nie chciałam lub
nie mogłam uwierzyć, że to słyszę:
- Hej, możemy wejść? –
zapytała osoba, stojąca w drzwiach mojego pokoju. Czarnowłosa czarownica stała
tam i wpatrywała się we mnie swoimi zielonooliwkowymi oczami. Nie miałam
bladego pojęcia,. Skąd się tu wzięła, jej była przyjaciółka. Spotkałyśmy się
tylko kilka razy, a ona stoi teraz tu w moim domu, moim pokoju, i patrzy na
mnie. Wstałam do pozycji siedzącej i otarłam zaschniętą łzę. Nie mogłam
uwierzyć, że naprawdę tu stoi. Jednak mulatka nie była sama, zauważyłam to
wstając z łóżka. Była z nią blondynka, z kręconymi włosami. Była ubrana w
jeansową kurtkę, brązowe kozaki, spódniczkę w falbany i biała bluzkę na
naramkach. Nie wiedziałam, kim była owa dziewczyna, jednak Bonnie widząc, że
lustruję jej towarzyszkę wzrokiem, wyjaśniła:
- To, Caroline, moja
przyjaciółka, Caroline to jest… - Przedstawiła swoją jak się okazało
przyjaciółkę, ale nie wiedziała jak nazwać mnie, jako, że teraz według niej
miałam więcej imion niż dotychczas. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech,
ponieważ zdałam sobie sprawę, kim Caroline była jeszcze. Obecnym obiektem
westchnień pierwotnej hybrydy – Klausa. Nie dziwię mu się jest piękna.
Postanowiłam, że sama się przedstawię. Podeszłam z uśmiechem na ustach do
blondynki i podałam rękę w geście powitania.
- Obecnie Nell Pierce.
– napięcie trochę się zmniejszyło, jak też zakłopotanie Bonnie. Blondwłosa
piękność odwzajemniła uśmiech. Spojrzała na swoją przyjaciółkę.
– Caroline Forbes. – przedstawiła się również. Cieszyłam się z ich wizyty, nie wiedziałam jednak, po co przyszły.
– Caroline Forbes. – przedstawiła się również. Cieszyłam się z ich wizyty, nie wiedziałam jednak, po co przyszły.
- Więc, postawię
sprawę jasno – oznajmiłam – skąd wiedziałyście, że tu mieszkam, co was łączy z
pierwotnymi, i najważniejsze, ale to na później, więc?
Na ich twarzach nie
malowało się zdziwienie. Najwyraźniej ktoś powiadomił ich, że będę podejrzliwa.
Ich wizyta miała dużo plusów. Mogłam dowiedzieć się, kim był „Tajemniczy
Mężczyzna”. To pytanie najbardziej mnie nurtowało. Spojrzałam z oczekiwaniem na
postacie stojące przede mną.
- Katherine –
spojrzałam z niedowierzaniem w oczach i podniosłam do góry obie brwi – chciała,
byś nam wyjaśniła, a szczególnie mnie, co się wydarzyło, tak mówiła, że dużo
nie powiesz. – wyprzedziła moje pytanie – jeśli chodzi o pierwotnych… -
spojrzała ma Caroline.
- Bez zaufania nie ma
nic –oznajmiłam stanowczo – musicie mi zaufać, chociaż teraz.
- Jeśli chodzi o mnie
to jestem z Kolem tak jakby… noo… wiesz… –spojrzała na mnie – a Caroline, w
sumie to nic. – Nie wiedziały, że Katherine mi doniosła. Mówiła mi o wszystkim,
co się wydarzyło. Postanowiłam, że się trochę podroczę.
- Ok. – Bonnie myśli,
że się nabrałam i nic więcej nie powiem, myli się – Wiecie, że jestem z Kath
blisko – wzdrygnęły się, najwyraźniej nie wyobrażały sobie, że można się
przyjaźnić z morderczynią – A ona była blisko z… Salvatorami, co za tym idzie?
- teatralnie poruszałam rękoma, jednak one nadal nie kumały o co chodzi –
Salvatorowie z Eleną, Elena z wami – Spojrzałam wyczekująco –Nic – Wiem o
wszystkim, chciałam się tylko upewnić. – spojrzałam na nich cwaniacko i z
wymalowanym zwycięstwem – Caroline zawsze miała role przynęty pierwotnej
hybrydy, ponieważ… - patrzyły na mnie wielkimi oczami – On. Najzwyczajniej. W.
Świecie. Się. Zakochał. – Skończyłam swój monolog, podkreśliłam każde ostatnie
słowo i wyczekiwałam reakcji. W końcu obudziły się z szoku. Caroline usiadła na
moim fotelu a Bonnie na łóżku. Ukochana Klausa pokręciła głową jakby chciała
coś z niej wyrzucić.
- On nie jest zdolny
do prawdziwych uczuć – powiedziała w końcu. Spojrzałam na nią zdziwiona. Oni
się zmienili, Kol jest tego dowodem. Dlaczego, ona nie chcę uwierzyć w ich zmianę?
- Wiem, że
przyszłyście tu w innej sprawie – zaczęłam powoli, – ale, prawda jest taka, że
jesteś w błędzie, Caroline. – Obie skierowały na mnie wzrok, tak samo
zdziwione, ja tylko uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam jak to jest widzieć
zmiany. I jak to jest widzieć potwora, na własne oczy. Jednak nawet ktoś taki
jak pierwotny… dla miłości zrobi wszystko. Kath mówiła mi, jaki był przedtem, a
jaki jest teraz. Nie wierzę, że ona tego nie dostrzegła.
- Wiem, co zrobił,
uwierz mi widziałam gorsze rzeczy od tego, a nawet byłam ich ofiarą –
uśmiechnęłam się smutno, a one słuchały z uwagą, co mam do powiedzenia – Zabił
bliskie wam osoby, każdy z pierwotnych coś zrobił. Ale każdy, powtarzam, każdy
jest zdolny do uczuć. Nawet ktoś taki jak Klaus czy Katherine. Mogą to w sobie
zdusić, nie dopuszczać do świadomości, ale zawsze tam są. Powracają ze zdwojoną
siłą. Uważasz, że jest zły? Nie potrafi naprawdę czuć? – Zapytałam ją – Narobił
wiele krzywd, ale także i dobra, prawda? – nie patrzyła mi w oczy tylko unikała
kontaktu wzrokowego – Dał Ci swoją krew, po tym, jak wilkołak Cię ugryzł, dał bransoletkę
na urodziny, zaprosił na bal, dał Ci na niego sukienkę, narysował Twój portret,
pomógł uratować Cię przed jakimś nauczycielem, był z Tobą na wyborach Miss Mystic
Falls, zmiękł, kiedy Cię do niego zaniesiono podczas działania jadu, byliście
razem w lesie szukając Bonnie i czarownic, i byłaś z nim też następnego ranka,
pomogłaś mu, kiedy szurnięty, tysiącletni jak nie więcej, idota, go zaatakował
i podarował Ci sukienkę na studniówkę, bo tą pierwszą ukradła Ci Elena Gilbert.
– Skończyłam, ona musi to wiedzieć – Wiem o wszystkim. A teraz, - patrzyłam na,
Bonnie – co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego wyjechałaś?
- Zostałam wampirem i
stchórzyłam. – odpowiedziałam bez wahania.
- Jak to się stało, że
się z nią przyjaźnisz? Znaczy wiesz, wszyscy, którzy kiedykolwiek się z nią
kolegowali w tajemniczych okolicznościach zginęli.
Westchnęłam.
- Bo widzisz, ty
poznałaś tylko jedną jej stronę, Bonnie. – wyjaśniłam powoli – Ona nie jest
taka za jaką niektórzy ją podają. Owszem zabijała, a pomyśl, dlaczego? –
zapytałam.
- Bo uciekała. –
wymsknęło się Caroline. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko.
- Widzicie, nigdy by
taka nie była gdyby inni jej do tego nie popychali.
- No, a co z tą
Claudią?
Westchnęłam ciężko.
Chodziłam teraz w kółko po pokoju. Tego pytania chyba najbardziej się bałam.
Nie wiedziałam jak zareagować. Więc, zaczęłam myśleć nad odpowiedzią. Co, jak
co, ale to było najważniejsze? Od tego się w sumie zaczęło. Przeszłość mnie
ścigała. Wrogowie jak i przyjaciele. Miłość i cierpienie. Wspomnienia i ból,
były najbardziej widoczne w moim życiorysie. Nocami we śnie, niekiedy spływała
mi łza. Wspominałam te wydarzenia, kiedy byłam szczęśliwa z przyjaciółką.
Jednak byłam jeszcze kimś innym. Kimś, kto był czarną plamą we mnie. Kimś, kto
wysysał każde miłe wspomnienie i uczucie. Byłam członkiem rodziny La Grey. Niedługo , to prawda, ale
wystarczająco by, zniszczyło to moją psychikę.
- To jest moje
prawdziwe imię. – oznajmiłam dziwnie spokojnie – Kiedy wybuchłam tamtego dnia w
rezydencji, powiedziałam tylko streszczenie tego co mnie spotkało.
- Jak to? – zapytała Bonnie.
- A mnie tam nie było
– dodała Caroline.
- Ech… Mam na imię
Claudia Lydia Clarissa La Grey
– spojrzałam na ukochaną, Klausa – urodziłam się 10 października 1992 datę
urodzenia podałam prawdziwą. W Bułgarii, jednak do domu dziecka zostałam
zesłana do Atlanty, tak samo do szpitala psychiatrycznego. Później po
skończeniu siedemnastu lat wyjechałam z stamtąd i pojechałam do Mystic Falls
tam zmieniłam tożsamość na Nell Pierce. Tylko, dlatego, że nienawidziłam
swojego nazwiska. Tam poznałam ciebie Bonnie i stara La Grey zniknęła z mojego
świata.
- Stara La Grey ? - spytała nie
rozumiejąc o co mi chodzi Caroline.
- Tak, kiedy poznałam,
Bonnie, zaczęłam inaczej spoglądać na świat. – powiedziałam poważnie – Nie czułam
się taka jak wcześniej. Coraz bardziej się otwierałam. Cieszyłam się, że komuś
na mnie zależy. Zmieniłam się dzięki Tobie – spojrzałam na czarownicę – moje
szczęście nie trwało długo. Pamiętasz to spotkanie, kiedy szłam do Grilla? –
odezwałam się do mulatki.
- Tak to wtedy
zniknęłaś bez słowa – odpowiedziała beznamiętnie.
- Zaatakowali mnie, w
ciemności nic nie mogłam zobaczyć – mówiłam szybko – Ktoś podszedł mnie od
tyłu. Myślę, że rozgryzł swój nadgarstek Mo po chwili poczułam w ustach
metaliczny smak krwi. Próbowałam się wyrwać, ale moja siła była w tedy jak
twoja Caroline w stosunku do siły Pierwotnych. Następnie poczułam ból w
okolicach szyi i upadłam na zimną posadzkę.
- Skręcili ci kark –
wyszeptała Bonnie.
- Ale dlaczego? Co im
zrobiłaś? – zapytała z rysującym się zdziwieniem na twarzy.
- Wiesz, chciałam ich
zapytać o to samo, ale leżałam nieprzytomna w ciemnym zaułku nie wiedząc, co
się ze mną dzieje – oznajmiłam ironicznie. – w dzisiejszych czasach mogłam być
przypadkową dziewczyną, która znalazła się w niewłaściwym czasie, w
niewłaściwym miejscu, ale… - spauzowałam.
- Ale… - nalegały
Caroline z Bonnie.
- Ale byłam z tobą
Bonnie, a ty byłaś przyjaciółką Eleny Gilbert. – powiedziałam powoli, bojąc się
jej reakcji.
- I co z tego? –
zapytała zbita z tropu blondynka.
- No, więc –
poderwałam się – wpadłam na to później, ona była sobowtórem Katherine, prawda?
- Iii, co? – zapytała
teraz Bonnie.
- To, że Kath ma wielu
wrogów, a Elena wyglądała zupełnie jak ona. Wzięli ją za Kath i w ramach zemsty
zabili mnie. – powiedziałam dumna ze swojego odkrycia.
- Ale, co ty? Masz z
tym wspólnego? – dopytywała czarnowłosa.
- Kumplowałam się z
Tobą, a ty z Eleną, pomyśleli, więc, że ja też. Ale to tylko teoria, powodów
jest mnóstwo – wyjaśniłam.
- Dobra, a co było
dalej? – wznowiła wątek Caroline – upadłaś i straciłaś przyto…
- …mność – dokończyłam
za nią. – ocknęłam się w tym samym miejscu, jednak czułam głód. Na
nieszczęście, nade mną stała starsza pani. Nie panując nad sobą wpiłam się w
jej szyje. Później zdałam sobie sprawę, że nie mogę wrócić, bo cię skrzywdzę.
Uciekłam. – Skończyłam mówić.
- To wszystko wyjaśnia
– mruknęła Bonnie zadowolona. - Aaa… - nie dokończyła.
- Spotkałam ją w
Chicago – wiedziałam, że chodziło o nią – miałam szczęście, to ona nauczyła
mnie wszystkiego, czego umiała w ledwie miesiąc.
Uśmiechnęłam się.
Wyrzuciłam z siebie wszystko. Całą historię, którą MOGŁAM im powiedzieć. Ta
wiedza nie była niebezpieczna, nie tak jak reszta mojego życia. Nie mogę w to
uwierzyć. Tyle tego było, tyle się zdarzyło… A teraz jestem tutaj, ze swoją
przyjaciółką, w końcu wyznałam prawdę. Nie całą, ale zawsze coś. Kiedyś nie
umiałam sobie tego wyobrazić. Chodzi o to, że się zamknęłam, a teraz otworzyłam
się nie tylko na dawną przyjaciółkę, ale też na obcą mi osobę. Caroline była
inna niż wszyscy. I wbrew stereotypom o blondynkach, była bystra i pełna
energii. Nie dziwię się pierwotnym. Obie były piękne. Każda z nich miała talent.
Wiedziały jak go wykorzystać. Charakter też. Każda miała odmienną psychikę.
Jednak obie nie dały się ciemności. Widać to w oczach. Jest w nich tyle dobra.
- Co było kiedy
zniknęłaś? No wiesz… - zapytała jakby nigdy nic, Bonnie – No, i o co chodzi z
ta drugą sprawą?
- Kiedy zniknęłam? –
upewniłam się, kiwnęła głową.
- Eee, to jest
częściowo związane z tą najważniejszą sprawą. – chciałam uniknąć tego pytania. Głównie,
dlatego, że na swój sposób się tego wstydziłam. Ten głupek mnie pocałował, a ja
tak łatwo się dałam. Mogłam przewidzieć, że na bagnach będzie ktoś jeszcze.
- To jeszcze lepiej.-
nie dawała za wygraną.
- Ja też jestem
ciekawa – wtrąciła blondwłosa – podkreśliłaś, że to ważne, więc słuchamy. –oznajmiła.
Spojrzałam po nich.
Nie ominie mnie to, a ciekawość mnie skręcała od środka. Jeśli go znają to z
przyjemnością skopie mu jeszcze raz tyłek. Przedtem opanowały mnie emocje.
Mogłam zostać i dowiedzieć się, kim był. A ja walnęłam go kolanem w brzuch i
oburzona na cały świat zawróciłam do domu. Teraz, kiedy mogę się dowiedzieć,
kim jest, obleciał mnie wstyd. Jestem żałosna. Zapytam ich później i może gdzie
indziej. Tu nie czułam się bezpiecznie, chodzi o to, że mam wrażenie, że ktoś
mnie podsłuchuje. Nie lubię tego uczucia, a czasami się ono ukazuję.
- Nie tutaj –
oznajmiam spokojnie – może gdzieś indziej? – zaproponowałam jakby od
niechcenia.
- Dlaczego? – spytała Bonnie
– Coś nie tak?
- Nie, tylko dzisiaj
mam ten dzień podejrzliwości – zaśmiałam się pod nosem, jak ja coś wymyślę. – pomyślałam.
- No, dobra – Bonnie
spojrzała na Caroline – To może u Pierwotnych? Na pewno nas przyjmą.
- Skąd ta pewność? –
wyrwała się znienacka Caroline, zrobi wszystko byle nie znaleźć się w jednym
pomieszczeniu z Klausem.
- No wiesz – Od razu
połapałam się, o co chodzi blondynce – Bonnie jest z Kolem, Katherine ugania się
za honorowym Elijah, a ja jestem jej przyjaciółką, a ty… - spauzowałam
teatralnie – Klaus i Elijah cię szanują. – Zmieniłam zdanie. Chciałam jej
powiedzieć: „Klaus cię kocha”. Ale wiedziałam, jaka byłaby jej reakcja.
Chciałam je mieć obie koło siebie, kiedy nagle ktoś chciałby mnie zabić. Mowa
tu o Pierwotnych. Mogliby mnie sobie magicznie przypomnieć, i dopiero by było. Chyba,
że zmienili też przyzwyczajenia, i Klaus rzeczywiście odpuścił sobie zemstę na
Kath. Zauważyłam, że Caroline nie pasuje akurat tamto mieszkanie, ale była
gotowa ulec. Być może była tak samo ciekawa jak ja.
- Zgoda, ale nadal
uważam, że tu jest wygodniej. – powiedziała zrezygnowana Caroline.
- Więc, - przemówiła
mulatka – Nell, weź co musisz i idziemy.
Caroline leniwie
zwlekła się z fotela i powlokła się do drzwi razem z Bonnie. Ja zatrzymałam się
w salonie. Wzięłam torebkę, która leżała na stoliku nocnym i przełożyłam przez
ramię. Spojrzałam na leżący obok zeszyt i wzięłam w dłonie. Zmrużyłam oczy. –
Dzisiaj dowiem się, kim jesteś – postanowiłam w duchu.
- Idziesz!? – Zawołała
z holu czarnowłosa. Schowałam szybko zeszyt do torebki i wzięłam komórkę.
Szybkim krokiem wyszłam na hol i wyszłam za drzwi. Zakluczyłam mieszkanie. I
wraz z dwoma towarzyszkami poszłam do ich samochodu.
_________________________________________________________________
Hej! Wreszcie skończyłam. Nie uważam tego za cudo. Według mnie jest poniżej normy.Nie wiem kiedy dodam kolejny, macie pytania lub propozycje to znajdziecie mnie w zakładce: KONTAKT. Jedyne o co proszę to szczere opinie tak więc: KOMENTUJCIE!
Do Napisania J :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz