sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 16

Zatrzymałyśmy się dokładnie w Nowym Orleanie, ale w nieznanym mi miejscu. W sumie wszystko było tu dla mnie obce. Nie jestem... mieszkańcem tego miasta. Właściwie co mnie tu trzyma? Przecież Bonnie mnie nienawidzi, Marcel chce mnie zabić, Katherine jest narażona na niebezpieczeństwo ze strony moich wrogów. Powinnam zniknąć tak szybko jak potrafię. Bennett się podniesie, tak jak i Pierce. Marcel... Cóż z nim nie powinno być problemu. Z chęcią by się mnie pozbył. Zerknęłam na dziewczynę obok mnie. Z mojej twarzy zniknęły resztki szczęścia, a pojawił się smutek. Nie ograniczony smutek, który tylko ja mogłam odczuwać, bo tylko ja znałam jego przyczynę. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi z zamiarem wyjścia. Jednak jej zdziwiony głos nie pozwolił mi na to.
- Hej, gdzie idziesz? - zawołała, na co ja spojrzałam na nią z pod łba. Dlaczego mnie zatrzymywała? Może jej na mnie zależało...? Nie. No niemożliwe, skoro mnie zostawiła, nie mogło jej zależeć.
- Do domu. Spakować się - oznajmiłam obojętnie i wyszłam z pojazdu, zatrzaskując drzwiczki. Dziewczyna jak najszybciej zrobiła to samo, po czym zatrzymała mnie wzrokiem.
- Oni naprawdę cię zniszczyli, prawda? - zapytała z przymrużonymi oczami, spoglądając na mnie ze...skruchą? Przecież ja jej nie znałam, dlaczego więc musi drążyć dalej?
- Nie twoja sprawa - syknęłam i zaczęłam iść przed siebie. Zostawiła mnie samą z potworami, miałabym się jej zwierzać? Jak mogła wypytywać mnie o najgorszy w moim życiu okres? Kiedy byłam popychadłem, zabawką, niczym. To wszystko jej wina, jestem pewna.
- Właśnie, że moja - warknęła, zagradzając mi drogę i patrząc na mnie groźnie. Ha! Chce mi grozić? Czy ona nie uważa, że jest to żałosne? Nie mam zamiaru opowiadać jej jakie było moje życie w dosłownym piekle. Mogła przecież przyjść i popatrzeć, nie? Co za różnica dla niej, patrzenie na jedno cierpienie więcej?
- Nie - powiedziałam twardo, na co zmarszczyła brwi - Byłaby twoja, gdybyś tam ze mną była - syknęłam i odeszłam, zostawiając ją samą w swojej złości i rozczarowaniu.

*

- Zamierzasz tak po prostu wyjechać? - spytała z wyrzutem Katherine, kiedy weszła do mojego pokoju i zobaczyła, że zbieram się do pakowania rzeczy. Byłam zła. Na wszystkich po kolei, nawet na moją przyjaciółkę, która przecież chciała dobrze, a ja ją tak traktuję. To było z mojej strony nie poważne. Dziecinne i lekkomyślne. Przecież nie można się wyprowadzić bez zastanowienia. Cóż, ja najwyraźniej mogę. Odwróciłam się raptownie do nonszalancko opierającej się o framugę drzwi Katherine.
- Tak, masz z tym problem? - zapytałam ostro. To była moja stała taktyka. Jeśli ją do siebie zrażę, da mi odejść. Nie było innego wyjścia przynajmniej dla mnie i mojego toku rozumowania.
- Wielki! - podniosła głos i podskoczyła. Zmierzyła mnie swoim sądnym spojrzeniem i pokręciła z niedowierzaniem głową. Nie chciała mnie zrozumieć, ale ja nie miałam do niej pretensji. 
- Jesteś Katherine Pierce, przełknij to - powiedziałam chytrze na co ona oburzona otworzyła usta i niebezpiecznie blisko mnie podeszła, patrząc wprost na mnie. Nie. Dlaczego ona musiała być taka uparta.
- Próbuje - oznajmiła zimno, w czasie kiedy ja odwróciłam się i zaczęłam pakować od nowa. Ubrania, szkicownik, zdjęcia, nienawidzoną od teraz suknie balową. Wszytko co było pod ręką. 
- Nie możesz mnie zatrzymać - mruknęłam zdenerwowana. 
- I co? Jaki masz plan? - zapytała, próbując na mnie innej taktyki - Zamierzasz wrócić do swojego zmyślonego życia udając, że TO nigdy istniało? 
- Wrócę do dawnego życia w cieniu - oznajmiłam wkładając ostatnie ciuchy.
- Znowu zostawiając Bennett bez słowa pożegnania? - oskarżyła, używając jedynej broni jaka według Kateriny powinna na mnie zadziałać. Zapięłam zamek i chwyciłam za rączkę od torby idąc w stronę drzwi.
- Przekaż jej, że przepraszam - powiedziałam za sobą. Przez chwilę myślałam, że pójdzie za mną, ale nie. Została w miejscu, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

*

- Czego tu chcesz? - syknęła niemiło na osobę, która bez jej pozwolenia wtargnęła do jej mieszkania. Ale przecież Katherine Pierce nie potrzebuje zaproszenia, prawda? Nie teraz, nie w tym momencie.
- Przekazać wiadomość - oznajmiła chwytając najbliższą butelkę alkoholu. Na to też nie potrzebowała pozwolenia. Wredna Kath wróciła do gry i nie zamierza spocząć, dopóki nie znajdzie tej przeklętej siostry Nell. A zawsze myślała, że wredne siostry, działające sobie na nerwy, istnieją tylko w telewizji. Jak widać nie i teraz, to właśnie Pierce musi naprawić ten odcinek, by następne były lepsze. Lub zgłosić zażalenie do producenta i scenarzysty. Ciekawe czy jeszcze żyją.
- Jaką? - Bennett założyła ręce pod biustem i spojrzała na brunetkę, która miała coś w oczach... Takiego smutnego, a iskierki zawziętości, jakie zwykle w nich widziała, jakby przygasły. Wtedy coś ją tknęło. Co mogło spowodować taki nagły spadek energii niezwyciężonej Kateriny Petrovej?
Katherine w końcu spojrzała na nią.
- Nell wyjeżdża - powiedziała obojętnie, gestykulując butelką, aż w końcu odważyła się podnieść wzrok znad ziemi. - Kazała cię przeprosić.
- Za co? - spytała łamliwym głosem, z zaszklonymi oczami. Pokręciła energicznie głową, jakby starając się temu zaprzeczyć, ale prawdzie nie da się zaprzeczyć. Nie da się jej uniknąć.
- Wydaje mi się, że za wszystko, ale nie jestem ekspertem - powiedziała, jakby się broniąc. - Wiesz, bolało ją, kiedy na nią patrzyłaś. - oznajmiła i nie wiedzieć czemu, ale podobał jej się widok coraz to bardziej zranionej Bennett.
- Co? Przecież ja...- była zdruzgotana.
- Odnosiła wrażenie, że w twoich oczach jest potworem - mówiła dobitnie, podchodząc powoli do drzwi. Musiała się na kimś wyżyć, sprawić by cierpiał. Uznała, że ból psychiczny jest lepszy od bólu fizycznego, jakim zwykła obdarowywać swoich wrogów.
- Ale, jak nie...
- Prawdopodobnie to twoja wina - wyliczała dalej - Nie miała oparcia i nawet - zaznaczyła - zostawienie cię bez słowa pożegnania, nie jest wystarczającym powodem do nienawidzenia jej, Bon-Bon - udawała przejętą. - Bo ona nadal wierzyła, że może coś dla kogoś znaczy, a tymczasem? Została porzucona, nawet przez ciebie, mała wiedźmo - powiedziała, po czym odwróciła się z butelką bourbonu  i uśmiechnęła do siebie zwycięsko. Nie było jej przykro, czuła się świetnie. Zniknęła, ale to nie pomogło mulatce. W oczach, pojawiły jej się łzy i nawet świadomość, że Katherine mówiła to by było jej przykro, a mogło być zwykłym kłamstwem, nie powstrzymała płaczu, który wydobył jej się z gardła.

*

- Eliajh! I co znowu uciekła? - zapytała złośliwie Rebekah, widząc, że uśmiechnięty na kanapie Pierwotny, czyta książkę. Oczywiście, nadal była na niego zła za to, że tak ją potraktował, jakby była co najmniej dzieckiem bez doświadczenia w życiu. Przynajmniej ona tak to ujęła, kiedy po raz któryś przeglądała ciuchy w garderobie. Mikaelson ku jej zdziwieniu, uniósł tajemniczo kącki ust i spojrzał z uśmiechem na siostrę. Boże z uśmiechem, coś się musiało stać.
- Nie, po prostu odwiozłem ją pod dom, a stało się coś, siostro? - zapytał, powracając do lektury. Bekah chwilę stała w miejscu, z jak to ująć...wyrazem totalnego zdezorientowania.
- Co? - wymsknęło jej się, a brat spojrzał na nią rozbawiony. Rebekah otrząsnęła się, mrugając kilka razy powiekami - To znaczy nie, nic się nie działo - odpowiedziała na jego pytanie, dość zmieszana.
- Dobrze - odparł krotko. Blondynka nie mogła znieść myśli o tym, że czegoś nie wie. Jednak nie była pewna czy chce znać szczegóły całej tej jego "wyprawy" za miasto. Niestety ciekawość przezwyciężyła i postanowiła, że dowie się co skłoniło jej brata do uśmiechania się i bycia rozbawionym. To było w ich życiu naprawdę rzadkie i Rebekah była pewna, że jest to warte zapisania w kalendarzu, a nawet uczynienia z tego dnia narodowego lub wydarzenia historycznego. 
- Gdzie byłeś? - spytała prosto z mostu, chociaż na początku chciała wypróbować pochody. Nawet pomijając fakt, że Elijah nie da się tak łatwo podejść. Prędzej on wykorzysta tą sztuczkę przeciwko tobie, nawet nie zauważysz kiedy. Nawet Klaus ze swoim charakterem i Kol ze znajomością wszystkich gier i zabaw, nie byli wstanie go pobić. 
- Za miastem, przecież ci mówiłem - powiedział spokojnie - Czyżbyś doznała amnezji, siostro? 
Rebekah wzięła głęboki wdech, grunt to bycie spokojnym. Cholera..., jak Elijah to robi? - zapytała się w duchu. Dlaczego bycie tak opanowanym z całej rodziny, wychodzi tylko jemu?
- Ale gdzie dokładnie? - drążyła, przez zaciśnięte zęby. Pamiętaj, spokój i opanowanie, tym wyciągniesz z niego wszystko co chcesz, Bekah. Tym tokiem myślenia, blondynka się kierowała. Elijah przeszedł salwę testów, za każdym razem, kiedy Pierwotna myślała, że jej się udało, jakimś cudem, Elijah wymigiwał się i dowiadywał innych rzeczy. Nie całkiem przydatnych, według Bekhi, która za każdym razem czerwieniła się. Jej sztuczka - jak wcześniej przewidywała - obracała się przeciwko niej. Na każdej próbie, poległa. Zirytowana wstała, ale zatrzymała się widząc, że Klaus wchodzi do salonu. 
- Eliajh, wróciłeś! - przywitał się radośnie, na jego widok. Pierwotny pokiwał mu głową, powoli zamykając książkę - Kim byłeś aż tak zajęty, że nie zadzwonić do własnego brata? - spytał, jakby urażony, przykładając rękę do serca.
- Katherine - odparł krótko, wstając i powoli kierując do wyjścia z salonu. Rebekah z niedowierzaniem patrzyła na obu braci.
- Czym byliście tak zajęci? - spytał, tym razem udając zdziwienie. Nawet nie oczekiwał odpowiedzi, kiedy Mikaelson przechodził koło niego.
- Uprawialiśmy seks - wyznał, robiąc minę i wzruszając ramionami. Niklaus popatrzył jak odchodzi, po czym spojrzał na siostrę, która miała szeroko otwartą buzię.
- Co się stało, Bekah? Wyglądasz jakbyś nie wiadomo co zobaczyła - zaśmiał się, nalewając i upijając trochę trunku z jej szklanki, którą miała postawioną na stole.
- Jak to zrobiłeś!? Próbowałam wyciągnąć to z niego przez cały czas i nic! - powiedziała z niedowierzaniem i oburzeniem.
- Zapytałem - Klaus wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. 

*

Kiedy po raz kolejny usłyszałam tą samą piosenkę z rzędu, coś mnie tknęło. Coś we mnie jakby pękło, a ja za cholerę nie wiedziałam co, chociaż byłam pewna, że to przez moja dumę. Za nic nie chciałam się do siebie przyznać. Że znowu zostawiłam ją bez słowa pożegnania, a mało tego posłużyłam się kimś innym, by wyręczył mnie w powiedzeniu przeprosin. Przełączyłam  na inną stację i napotkałam  piosenkę My Chemical Romance - Famous Last Words... Co za tym idzie? Przekręciłam pokrętło na maksa. Szczęście, że byłam wampirem i nie muszę się martwić o to czy mojej bębenki za chwilę nie pękną. Nie wiedziałam, jednak dlaczego, kiedy i po co zaczęłam w tej chwili płakać. Przecież nikt mnie nie usłyszy, nikt nie powie, że jestem komuś potrzebna, że powinnam zostać w Nowym Orleanie. Na lotnisko powinnam dotrzeć gdzieś za godzinę, później pójdzie z górki. Wszystko ładnie i prosto. Oczywiście pomijając fakt, że zostałam sama, nie powiedziałam, że wyjeżdżam z kraju, mojej niby siostrze. Ogólnie mówiąc zachowałam się lekkomyślnie. No, ale co mnie może powstrzymać? Nic. Kompletnie nic.

*

Katherine usiadła na jednym ze stołków przy barze i zamyśliła się. Co miała teraz zrobić? Czy to dobrze, że czuje się bezużyteczna? Najwyraźniej tak, bo po chwili złapała butelkę bourbonu i upiła trochę, pozwalając by trunek swobodnie spływał jej do gardła. Po chwili dotarło do niej, że coś w ostatnich tygodniach się zmieniło. ONA się zmieniła. Wstała i pokierowała się do wyjścia, po chwili będąc na zewnątrz.
Zmieniła się. 
Była słaba.
Ulegała.
Nie mogła pozwolić sobie na słabości. Po za tym, na samą myśl o widoku łez w oczach Bennett, uśmiechała się. Dlaczego miałaby utrzymywać w sobie uczucia, kiedy one tak piekielnie bolą? Przecież Nell wyjechała, a tylko dla niej włączyła człowieczeństwo. W zasadzie jeszcze nigdy go nie wyłączyła. Po 500 latach ucieczki przed nieśmiertelną hybrydą, przeżyciu porodu dziecka i stracenia go, unikaniu śmierci z rąk wszystkich, którzy ją napotkali, zawodzeniu się na wszystkich, nauczyła się jak kontrolować emocje. Jak je wszystkie skupić w jednym miejscu, by nie niszczyły jej od wewnątrz. Jak nie okazywać ich by nikt nie pomyślał, że potrafi czuć. By uważali ją za zimną, wyrachowaną sukę, która potrafi tylko zabijać i czerpać przyjemność z ludzkiego cierpienia. Tylko to widzieli, a nawet Caroline Forbes, ta która we wszystkich widzi dobro, nie zobaczyła w Katerinie dobra, co jednoznacznie można było zinterpretować. Nie posiadała go. 
Nie zasługiwała, więc na to by czuć cokolwiek. Czyli najlepiej by było gdyby wcale nie miała czegoś takiego jak człowieczeństwo. Zatrzymała się i spojrzała na butelkę, którą miała nadal w ręce. Zacisnęła na niej dłoń, upiła ostatniego łyka i z całej siły rzuciła nią o mur. Butelka roztrzaskała się, a płyn, który w niej pozostał osunął się po ścianie na chodnik. 
Nie zasługujesz na to by czuć...

*

- Więc co zamierzasz teraz zrobić? - zapytała Caroline, idąc nieprzekonana za Kol'em. Szczerze go nienawidziła, ale skoro powiedział, że może pomóc jej z Bonnie, to musiała go jakoś znosić. Sama nie da rady, a po ulicach Nowego Orleanu , lepiej poruszać się z Pierwotnym wampirem. Co jak co, ale tu nie brakuje idiotów. Tylko czekają na kogoś takiego jak Care. 
- Na Bonnie, ktoś rzucił urok - powiedział tylko, na co blondynka zaśmiała się. Przecież Bennett była czarownicą, nie dałaby się tak łatwo. Może Kol był jakoś obeznany w tych sprawach, w końcu miał matkę czarownicę, ale on chyba na prawdę nie znał Bonnie, jeśli tak myślał. 
- Zdajesz sobie sprawę, jak to niedorzecznie brzmi? - spytała ponownie, na co Pierwotny westchnął zirytowany. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale to było jedyne wyjście. Jedyna teoria, która brzmiała jakoś z sensem. 
- Zdaje sobie sprawę z tego, że jesteś irytująca - powiedział z przekąsem, po czym dodał - Nie wiem jak Nick z tobą wytrzymuje. 
Caroline musiała nieźle zacisnąć zęby by nie ulec emocjom i po prostu nie przywalić całej siły Mikaelsonowi. Powstrzymała też dziwną chęć uśmiechnięcia się, gdy Kol wspomniał o Klausie. Ale zaraz! Przecież oni byli wrogami! Ona jest Ewą, a Klaus zakazanym owocem, którego jednak Caroline nie miała zamiaru zjeść. No i perspektywa chodzenia nago, to też jakoś się jej nie uśmiechała. ( chociaż Klaus uznał by to za świetny pomysł. ) 
- Nie wytrzymuje, wiesz? - powiedziała po chwili, na co pokręcił głową - Nie jesteśmy ze sobą, pamiętasz? - zapytała zła na wampira.
- Jeszcze, Caroline. Jeszcze nie jesteście ze sobą, ale to się może zmienić. - powiedział złośliwie, idąc dalej. Blondynka zamknęła oczy, po czym spojrzała na szatyna. 
- Dlaczego to robisz? - zapytała zmieniając temat i widząc jak Pierwotny patrzy gdzie indziej. Forbes zaśmiała się cicho z jego reakcji. 
- Co robię? - udał głupiego. Forbes wyprzedziła go i szła przed nim.
- Pomagasz - wyjaśniła, po czym na niego zerknęła. Spojrzał na nią ze zdezorientowaniem, jakby myślał, że dziewczyna się tylko wygłupia.
- Bo taki mam kaprys - powiedział powoli ważąc słowa, po czym nie patrząc na nią szedł dalej. 

*

- Nie zrobisz tego - powiedziała przekonana, patrząc na szatyna. Ten uśmiechnął się łobuzersko i spojrzał na brunetkę z politowaniem. Teatralnie westchnął.
- Tak uważasz? - brunetka nie patrząc na ziemię, zorientowała się, że Silas wróci do swojej pierwotnej postaci, czyli na powrót wyglądał jak jego sobowtór. Zostawiła swoją siostrę po raz kolejny, znowu unosząc się emocjami i oczekiwała, że nic jej się nie stanie? Że nie jest w niebezpieczeństwie?
- Nell zna legendę o tobie, nie... - nie dokończyła, gdyż zirytowany jej naiwnością Silas, przewał jej ostro.
- Claudia nie zna tej legendy, moja droga - uciął ze złowieszczym uśmieszkiem - Nic nie wie, bo ty nie raczyłaś jej nawet wyjaśnić kim jest - powiedział złośliwie, na domiar złego jeszcze się uśmiechnął. Ale w ten sposób, w jaki doprowadzał ją do obłędu. Ten w którym się zakochała, chociaż wiedziała, że powinno jej już dawno przejść.
- Nienawidzi mnie, myślisz, że tak łatwo jest przemówić do rozumu dziewczynie, która cię nienawidzi? - zapytała w końcu, ale nie mogła powstrzymać się od zadanie tego pytania. To nie była jej wina, że tak się to wszystko potoczyło. Ona nie odpowiadała za grzechy przeszłości.
- Niklausowi się to udaje - powiedział beztrosko, podchodząc do niej i intensywnie się w nią wpatrując. Andrea nie mogła powstrzymać natrętnych wspomnień, które raz za razem przelatywały jej w umyśle.
- On to co innego. Panienka Forbes go kocha, nie nienawidzi - powiedziała i miała zamiar się odwrócić, kiedy jednak jego głos zatrzymał ją w ostatniej chwili.
- Ty też mnie kochasz - powiedział powoli, przechodząc w uwodzicielski szept, który pozostawiał na jej skórze dreszcze podniecenia.
- Ja cię nienawidzę, pamiętasz? - oznajmiła, próbując z całych sił ignorować to, że cieli ich tylko kilka centymetrów. - Ogień, krew, mój krzyk i twoja zdrada... O tym też zapomniałeś? - spytała złośliwie. Na chwilę uśmiech zszedł z jego twarzy, kiedy w następnej chwili znowu ponowił swoje starania. La Grey nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła opierać się o ścianę, a jej oddech przyśpieszył, choć próbowała zamaskować to pogardą.
- Łóżko, namiętność, ty i ja... zapomniałaś o tym? - przewiercił ją wzrokiem. Jedną rękę miał opartą na wysokości jej głowy, a drugą zjechał na jej talię.
- To było dawno - wyszeptała, bo wiedziała, że jeśli powiedziałaby to głośniej głos by jej się załamał. Całkowicie zdawała sobie sprawę z tego, że ją wykorzystuje, ale nie mogła nic na to poradzić. Czuła się wobec niego bezsilna i wcale jej się to nie podobało. Zranił ją, a ona i tak nie potrafi z nim walczyć
- Co stoi na przeszkodzie by to powtórzyć? - szepnął jej do ucha. Może uległa, a może była to wina jego uśmiechu. Nie wiedziała, nawet kiedy to się stało, kiedy brutalnie przyparł ją mocniej do ściany i pocałował w usta. Tak dawno nie czuła ich smaku, miękkości. Boże, jak on bosko całuje. Nie zauważyła też, kiedy wylądowali w łóżku. Dziewczyna jęknęła, kiedy szatyn zjechał ustami na jej szyje, po czym na obojczyki, Całował ostro, nie dawał jej dojść do słowa. To on dominował nie ona. Cóż chyba takiego go właśnie zapamiętała. Ulegała mu i nie miała pojęcia co naprawdę knuł. Ale i tak nie mogła się powstrzymać. Jeśli miała go zabić, to chciała go ostatni raz spróbować. Ten ostatni niepowtarzalny raz. Musiała przyznać, że w łóżku pobił nawet Pierwotnego.

*

Dotarłam na lotnisko, ale musiałam zatrzymać się i usiąść. Wszystko przemyśleć od nowa, bo może nie wyglądałam, ale nie lubiłam podejmować pochopnych decyzji. Raz tak zrobiłam i straciłam w wyniku tego przyjaciółkę. To boli, kiedy się kogoś traci. Być może nie powinnam wyjeżdżać, przynajmniej nie z kraju. Nawet nie wiem skąd w mojej głowie narodził się taki pomysł. By wracać od razu do Bułgarii? Chyba lepiej by było wyjechać do jakiegoś nowego, małego miasteczka. Gdzieś gdzie nikt mnie nie zna. Gdzie mogę zacząć znowu od nowa. Wyciągnęłam komórkę i napisałam krótkiego esemesa do Kath. Boże, jak ja ją pożegnałam? Wcisnęłam wyślij i wstałam trzymając w ręce rączkę od torby. Zmierzałam w kierunku bramki, kiedy spostrzegłam, że na lotnisku nikogo nie ma. Ani żywej duszy, serio wszystko nagle opustoszało. Ale przecież pamiętam, że kiedy to wchodziłam były tłumy ludzi. Nie możliwe by nagle wszyscy zniknęli, tak nagle? Nie do pomyślenia, po za tym. Coś tu nie grało, coś było nie tak, tylko jeszcze nie wiedziałam co dokładnie. Odwróciłam głowę i napotkałam na swojej drodze wysokiego mężczyznę. Brunet z uśmiechem.
- Witaj Claudio - uśmiechnął się, ale w jakiś swój obłąkany sposób. Nie. - pomyślałam - Nie znowu... Moje oczy rozszerzyły się, a ja puściłam rączkę walizki, szykując się do zwiania im. Ja im się nie dam po raz kolejny schwytać. Nie mam mowy bym przesiedziała kolejne godziny, dni lub tygodnie, lata w celi. Weźcie się walcie z takim życiem. Ale nie, Nell, przecież nie możesz się wiecznie ukrywać. No, jak? - głosik podświadomości przekształcał złośliwie wypowiedzi Pierce na moją niekorzyść. Wycofałam się nadal wpatrując się w tego świra, po czym odwróciłam się i zaczęłam biec. Skręciłam i wpadłam znowu na niego.
- Nie tym razem, kolego - sapnęłam i chwyciłam w rękę mop, łamiąc go na kolanie i wbijając w brzuch chłopakowi, który nie spodziewając się tego ruchu, upadł na ziemie. Odetchnęłam, ale obracając się napotkałam kolejnego mężczyznę, zarz po nim jeszcze jednego. Błagam nie. Jeden z nich nagle wyskoczył ze strzykawką, a drugi chwycił kołek. Zamierzali mnie zabić czy jak? Pokręciłam przerażona głową, po czym cofnęłam się i znowu zaczęłam biec. Dobiegłam do drzwi, które jak się okazało były zamknięte. Zaczęłam uciekać i po chwili stwierdziłam, że znalazłam się w tym samym miejscu co przedtem. Rozpoznałam to, po walizce na środku pomieszczenia. A raczej wielkiej hali. Kiedy miałam wrażenie, że zniknęli zobaczyłam ich przed sobą. Wstrzyknęli mi coś do żył, przez szyję. Ale za nim zobaczyłam ciemność przed oczami, zobaczyłam jak ci dwaj faceci upadają bez serc na ziemię. Potem była już tylko ciemność i cichu szept tuż przy uchu.

____________________________________

Hej, mamy już 16, więc zabieram się za pisanie następnego. Ach no i chyba nie trudno zgadnąć kto uratował Nell, nie? :D Okej, powiem tak. On się pojawić nie miał, a Claudia miała zostać porwana i przetrzymywana. Nikt by nie wiedział co się z nią dzieje, bo by myśleli, że jest w Bułgarii i tak by się potoczyło. Ale dalej wam nie zdradzę co miało być. Nie ze mną te numery.
Więc jak podoba się? Napiszcie co was zaskoczyło, a co było do przewidzenia, ok?
Pozdrawiam i do napisania J
<3 :*

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Oczywiście! Nie wiem tylko kiedy dokładnie. Mam masę innych opowiadań do skończenia. Jeśli masz jakieś pomysły czy sugestię, możesz mi je przesłać :) Zamierzam także przepisać tą historię i zacząć od nowa

      Usuń

Template by Nielivka