poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 7

To był wysoki mężczyzna, miał czarne włosy i szare oczy. Ubrany był w jeansy i czarną bluzkę. Pachniał jak pies. Patrzył na mnie ze współczuciem. Nie dziwię mu się. Jaka dziewczyna biega po lesie, rycząc jak dziecko? Stanęłam już spokojna i spojrzałam na niego. Nie był agresywny, i nie wyglądał na niebezpiecznego. Może należał do jakiegoś stada. W końcu to wilkołak, czuć na kilometr.
- Co cię tu sprowadza? Na bagna? – Zapytał podchodząc bliżej
 – Nic ważnego – Powiedziałam i już się odwróciłam. Miałam iść, kiedy znikąd pojawił się na mojej drodze. Stanęłam tak, że patrzyłam prosto w jego oczy. Dotknął mojego policzka i pogładził ręką. Odwróciłam się znowu to samo, stanął ma mojej drodze. W tej samej chwili wpił się w moje usta. Co za bezczelny…! Odepchnęłam go i z całej siły walnęłam w policzek. Uśmiechnął się arogancko. Tego już za wiele podeszłam do niego i udałam, że chcę jeszcze. Nabrał się. Miał mnie znowu pocałować, kiedy walnęłam go kolanem w brzuch. Zgiął się w pół i teraz klęczał. Jeszcze raz kopnęłam tym razem w plecy tak, że teraz leżał na wilgotnej trawie.
- Najpierw czekaj na pozwolenie, potem rób. –Syknęłam, a on nadal leżał i jęczał z bólu. Westchnęłam i poprawiłam niesforny kosmyk włosów. Chyba mocno go kopnęłam. Należało mu się. Kto to widziałby całować ledwie znaną dziewczynę, jeszcze w lesie? Ale w sumie całował nieźle. Szybko skarciłam się w myślach. Odeszłam od niego i zaczęłam maszerować w stronę domu. Całe to zajście sprawiło, że wytrzeźwiałam. Po co się nad sobą użalać. Cały ból i smutek wyparował, zastąpiło go wtedy oburzenie. Ja go nawet nie znałam. Co za du**k! Ani się obejrzałam, a już byłam pod domem, było już bardzo ciemno, weszłam do niego i od razu pokierowałam się do łazienki. Zdjęłam z siebie ubrania, a komórkę położyłam na umywalce koło wanny i pościłam wodę. Wyjęłam z szafki świeczki o zapachu róży i poustawiałam na brzegach wanny. Włączyłam z urządzenia piosenkę Give Me Love – Eda Sheerana i włączyłam powtarzanie. Zgasiłam światła i pozapalałam świeczki. Weszłam do przyjemnie gorącej wody i zamknęłam oczy. Było mi tak przyjemnie, zapach róż otaczał mnie ze wszystkich stron, muzyka była miodem dla moich uszu i ta atmosfera… Chciałabym tak zawsze. I odpłynęłam w krainę marzeń, rozkoszując się różami, ciemnością i muzyką, jaka mnie otaczała.
                                                                                       ***

Tymczasem Bonnie i Katherine były całkiem pijane. Tańczyły ze wszystkimi, piły na zakłady. Zapomniały o wszystkim. O problemach, chłopakach i cieszyły się chwilą wolną. Nigdy się nie lubiły, ale Katherine wiedziała, że obie potrzebują odpoczynku. Zabawiały się ze wszystkimi. Była dwudziesta druga, a one nadal piły i piły. W końcu obie wskoczyły na stół. Tańczyły tak zmysłowo, że inni zaczęli bić im brawa. Traktowały wszystko jak zabawa. Katherine zeszła tylko na chwilkę by wziąć od barmana kolejną butelkę bourbona. Wszystko się kręciło, ale one nadal tańczyły, było im tak dobrze, że tańczyły obie z butelkami w ręku. Wszystko z góry dla nich było publicznością, a one dawały pokaz. Z głośników leciała teraz Inna- More then friends. Śmiały się i śmiały. Po kilku sekundach do lokalu weszło dwoje ludzi. Jeden w dopasowanym garniturze, drugi w jeansach i brązowej skórzanej kurtce. Kiedy ich zobaczyli co wyprawiają dziewczyny od razu do nich podeszli. Wyglądali na dość rozbawionych, Bonnie i Katherine były tak pijane, że ich nie widziały i nie przestawały tańczyć.
- A nie mówiłem, że tak będzie? – Odezwał się Elijah, a Kol pokiwał rozbawiony głową. Był zapatrzony w Bonnie. Jeszcze nie widział jej pijanej i do tego tańczącej.
 – Trzeba je ściągnąć. – Stwierdził Kol. Podeszli do dziewczyn i jednym szybkim ruchem ściągnęli je ze stołu. – Nie za długo tam siedziałyście? – Zapytał, kiedy byli już w samochodzie Kol. Dziewczyny siedziały na tylnym siedzeniu i chyba nie wiedziały, o co chodzi były tak rozbawione, że odezwała się po chwili tylko Bonnie:
- Cicho, ja powiem, dobra – Szepnęła nadal rozbawiona Bonnie, Kath kiwnęła twierdząco głową tak samo rozbawiona – No, więc – Zaczęła poważnym tonem Bonnie, a Kath wybuchła śmiechem – Cicho- Skarciła ją odwracając się w jej stronę. – To ona mnie do tego zmusiła. – Powiedziała szeptem. 
– Nie prawda! Zaprzeczyła od razu Katherine.
- Okej, może siedzicie cicho obie? Opowiecie wszystko jutro. – Powiedział Elijah i tak obie dziewczyny milczały jak zaklęte całą drogę do rezydencji Pierwotnych.
                                                                                              ***
Do wielkiej rezydencji Mikaelsonów dojechali o dwudziestej drugiej. Katherine i Bonnie nie były już tak rozbawione jak w barze, ale nadal nie trzeźwe. Kol wziął do siebie Bonnie a Elijah Katherine. Bonnie poszła bez oporów, ale Kath upierała się by pojechać do domu.
- Naprawdę mogę iść do domu, jestem trzeźwa.
Mówiła dość pijackim głosem.
- Jasne, teraz do pokoju.
Powiedział Elijah tak władczym tonem, że Kath w końcu ustąpiła i posłusznie poszła za nim. Bonnie nie miała ochoty na sen, nie była zmęczona, no nie tak bardzo. Alkohol dał jej w kość. Przysięgła sobie w duchu, że już więcej nie napije się tak dużo. Wszystko to po to by zapomnieć. O jej słowach, o wszystkim, co przeżyła Nell… Claudia… Bonnie sama zaczęła się w tym wszystkim gubić. Najpierw „Zmartwychwstanie”, później unikanie jej, na końcu spotkanie i wyznanie prawdy.
W sumie alkohol jej pomógł. Choć przez chwilę przestała czuć. Przedtem musiała pomagać wszystkim, nie miała czasu dla siebie. Teraz, kiedy nie ma Eleny i Jeremy ’ego…  Jest choć trochę lepiej. Czuła się okropnie, dlatego, że tak o tym myślała.
- Nie jesteś zmęczona? – Zapytał Kol. Mimo dużej ilości alkoholu, Bonnie była już bardziej trzeźwa. Zaczynała jasno myśleć. 
– Nie. – Odpowiedziała, siedząc na jego łóżku i spoglądając przed siebie. Krótka odpowiedź, a tak znacząca.
- Jesteś pewna? – Spojrzała na niego swoim mętnym wzrokiem. Alkohol puszczał a ona coraz bardziej przypominała sobie, o czym chciała zapomnieć. 
– Dlaczego? – Zapytała. Teraz on spojrzał na nią nie rozumiejąc pytania. Odwróciła wzrok i zaczęła patrzeć znowu przed siebie. Zmrużyła oczy i skierowała swój wzrok w obraz wiszący nad stolikiem nocnym. Przedstawiał zwykły las, ale jaki niezwykły. Miał coś w sobie. Coś, co przyciągało wzrok Bonnie.
-, Dlaczego? Dlaczego to wszystko się stało? – Nie przestawała mówić. Jej obojętny ton głosu, był podobny do tego, którym zwykła mówić Katherine, maskując wszelkie emocje. – Gdyby nie wy wszystko byłoby inaczej. Moja babcia by żyła, a ja nie byłabym taka jak teraz. Czarownicą. Osobą, która wie o istnieniu nadprzyrodzonych istot. Wszystko było by inne. – Jej głos zmienił się – Wszystko przez wampiry.
Kol chyba chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział, co. Za to Bonnie dalej pod wpływem alkoholu mówiła to co ją dręczyło najbardziej, tylko teraz raczej do siebie niż do Kola.
- Nigdy nie sądziłam, że będę mogła poznać Pierwotnych bliżej. – Zaśmiała się - Bliżej niż….
I nagle uśmiech z jej twarzy zszedł. Wszystko przez jedną osobę. To ona to zaczęła. Bonnie nie miała jej tego za złe. Jednak, kiedy tylko ta jedna osoba była w kłopotach, miała ze sobą dwoje sojuszników. Pomagali jej we wszystkim. Zawsze ona była najważniejsza. Miała nawet po swojej stronie Elijah. Wszystko, dlatego, że miała kilka cech, które cenił. Gdyby jednak tego nie zaczęła, Bonnie nadal byłaby zwykłą nastolatką. Nie winiła jej o nic.
-Wszystko przez jedną osobę. – Spojrzała na niego jakby dostała olśnienia. Prychnęła. – Masz moją torebkę?
Podał jej torebkę, a ona bez słowa wyciągnęła z niej komórkę i słuchawki. Musiała się zrelaksować, jeśli chciała zasnąć spokojnie. Wiedziała, że rano będzie miała kaca. Więc, włączyła najbardziej lubianą przez siebie piosenkę i położyła się na wygodnej pościeli. Słuchając muzyki zapomniała o bożym świecie.

                                                                                         ***
. Musiałam przyznać, że mimo wszystkiego, co się dzisiaj stało, czułam się wspaniale. Jednak chciałam się też dowiedzieć, kim był owy chłopak. Co jak co, ale jego postać intrygowała mnie coraz bardziej. Nie rozumiałam jego zachowania w lesie. Jednak mimo wszystko to mogło poczekać. Chciałam korzystać z czasu, jaki mi został. Przyjemna kąpiel i muzyka, uspokoiła mnie tak bardzo, że zachciało mi się rysować. Wzięłam leżący na brązowej kanapie, zeszyt z ołówkiem i usiadłam na kanapie. Zaczęłam rysować coś z pamięci. Najpierw naszkicowałam włosy, musiałam do tego mocno przycisnąć ołówek. Później oczy i reszta twarzy. Oczy były tak samo czarne jak włosy. Skórzana kurtka, i szara koszulka. Rysy twarzy były tak bardzo…. Przypominały mi kogoś i jeszcze te… inicjały? T.L. Nie znałam nikogo takiego. I znowu nie wiedziałam, kogo rysowałam. Zrezygnowana, odłożyłam otwarty zeszyt na stolik. Gdybym tylko mogła przypomnieć skąd go znam. Coraz bardziej zaczyna mnie to denerwować. Na dodatek zaczynam myśleć, że mam coś z głową. Wpatrywałam się w sufit. Nie wiedziała nawet gdzie jest Kath i Bonnie. Wyjęłam z kieszeni jeansów, telefon i wybrałam jej numer.
- Halo?
- Cześć, gdzie jesteś?
- Nell, cześć, jestem u Mikaelsonów, a ty?
- Dlaczego jesteś u NICH?
Podkreśliłam ostatnie słowo.
- Miałyśmy małą imprezę… - Przerwałam jej – MY?
Chwila ciszy.
- No z Bonnie.
- Acha. – Kontynuowała – Zabalowałyśmy i musieli nas ściągać ze stołu.. – Zrobiłam wielkie oczy, a Kath mówiła dalej -… Usnęłam na chwilę u Elijah, ale wiesz… No wiec obie mamy kaca, jeszcze śpi a ja…
Przerwała na chwilę – A gdzie ty?
- Ach… Muszę się z tobą spotkać, ale na razie leczcie kaca, ja i tak mam jeszcze inne sprawy.
- OK., to do zobaczenia!
- Pa.
Rozłączyła się. Zostałam sama. Wszystko przez to, że się uniosłam. Trzeba było im nic nie mówić.

Stój, zero smutania! Włączył mi się alarm. Spojrzałam jeszcze raz na obrazek. Dziwne, może jednak go znałam? Widziałam? Musiał być powód. Zawsze, kiedy rysuję coś, lub kogoś i go możliwe, że znam, wypada mi po prostu z głowy. Jestem pokręcona. Ale jestem sobą. Może przyjdę w odwiedziny? Czemu, nie? Nie mam, co robić, ale z drugiej strony jest już po dwudziestej trzeciej. Nie zostało mi nic innego jak iść spać. Jutro możliwe, że dowiem się, kim był tajemniczy mężczyzna, spotkam się z Kath. Jakby nic się nie stało. Poszłam do sypiali i usnęłam. 
__________________________________________________________________-
Krótki, ale zawsze coś. Mam w szkole tyle konkursów i prac, że ledwo daję radę. Nie wiem czy podoba mi się ten rozdział czy nie, ale tak czy siak proszę o szczere komentarze. Niedługo pojawi się 8 rozdział, już go kończę.
 Jak myślicie kim jest " Tajemniczy Mężczyzna"? Kilka przekleństw było, ale wiecie, to w końcu kobieta, z charakterem. 
Do Napisania J <3

środa, 26 marca 2014

Rozdział 6

Promienie słońca wdarły się do pokoju przez nieszczelnie zasłonięte okno. Obróciłam się na drugi bok. Po chwili nie czując już nieugiętej potrzeby lenistwa, wstałam z łóżka. Wzięłam rzeczy leżące na stoliku nocnym i poszłam do łazienki. Wzięłam godzinny prysznic, nie myśląc zupełnie o niczym. Cieszyłam się z nowego dnia. Ubrałam się w czarne rurki, niebieską bluzkę z rękawami ¾  jeansową kurtkę. Wzięłam komórkę ze sypialni, i pomaszerowałam do kuchni. Tam wyjęłam kubek i zrobiłam kawę. Wzięłam łyka czarnego napoju i zamyśliłam się. Miałam zamiar wyjść dzisiaj, gdzieś gdzie się zabawię. Ostatnio nie miałam okazji. Ciągłe zamieszanie, jeszcze Bonnie… Właśnie, wyraźnie cos czuję do tego Kola, ale nie wiem, czy go lubię czy wręcz przeciwnie. Intrygował mnie, ponieważ nie mówiono o nim za wielu dobrych rzeczy… czekaj wróć. W ogóle nie mówiono o nim dobrze. A teraz przyjaźni się, jak nie są parą, z Bonnie i wygląda jak potulny baranek. Chyba, że jest taki tylko dla niej. Ale dlaczego do cholery z nim? Zrozumiałabym gdyby przyjaźniła się z Elijah, jest honorowy, nie pozwoli by jakiejś niewinnej osobie stała się krzywda. No, cóż nie wiem nawet, jacy tak naprawdę są. Nigdy nie wierzyłam w plotki. Wiedziałam, że aby kogoś oceniać to trzeba go znać. Tak samo było z Katherine. Wszyscy oceniają ją po czynach, a może ona była do tego zmuszona? Przez wieki uciekała przed pierwotnymi, aby przetrwać musiała zabijać. To przez to taka była, dbała tylko o siebie, ponieważ, życie ją do tego zmusiło. Zabito jej całą rodziny, ścigano, zabrano córkę, nie raz próbowało zabić i torturować. To wina losu nie jej.
Odezwał się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. O wilku mowa. Westchnęłam i odebrałam.
- Co tam, przyjaciółeczko? – Zawołała pogodnie przez telefon Katherine.
- Skąd taki dobry humor, u mojej drogiej Kath? – Zapytałam - Ktoś ci zrobił dobrze?   
- A wiesz, że właśnie nie? No, więc mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia. – Powiedziała, a ja od razu wiedziałam, że z moim planów nici.
- Zamieniam się w słuch.
- Musisz, ze mną przyjść do pewnej rezydencji – Zaczęła, tonem nie przyjmującym sprzeciwów – Wyjaśnić pewne sprawy.
- Czyli nie mam wyboru? – Zapytałam, ze skrytą nadzieją, że jednak będę mogła iść na imprezę.
- Nie.
- Okej, będę na Ciebie czekać. – Powiedziałam i się rozłączyłam. Westchnęłam.
- Nie ma to jak mieć przyjaciółkę. – Szepnęłam do siebie i pokierowałam się do salonu. Aż boję się myśleć, co ta znowu wymyśliła. Była mistrzynią w obmyślaniu planów, jeśli jeden zawiedzie, alfabet ma jeszcze trzydzieści jeden liter.

                                                                                    ***

Katherine wsiadła do samochodu, i zaczęła kierować się pod mój dom. Po drodze, zamyśliła się i patrzyła przed siebie.
                                                                     *Pokój w hotelu Katherine*
Wampirzyca podeszła do niewielkiego młodzieńca i zaczęła się w niego intensywnie wpatrywać.
- Zapomnisz, że mnie widziałeś, zapomnisz o naszej rozmowie – Spojrzała na jego ranę, na nadgarstku – Nie pamiętasz nic, co ci się stało.
Po tych słowach wyrzuciła chłopaka, za drzwi. Po czym usiadła na brązową kanapę. Po rozmowie z tą wiedźmą humor polepszył jej się o pięćdziesiąt procent. To jej niedowierzanie w oczach, kiedy to dowiedziała się o tym, że jej przyjaciółka kumpluje się z zimną suką Katherine. To napawało ja satysfakcją. Wiedziała coś, czego nie wiedział nikt inny. W chwili jej rozmyślań zadzwonił telefon.
Niechętnie odebrała.
- Czego? – Zapytała niegrzecznie, była zła, że ktoś zakłóca jej święty spokój.
- Musisz coś dla mnie zrobić. – Odparł głos po drugiej stronie, Katherine rozpoznała w nim mulatkę. – Chcę byś przyprowadziła Nell do domu Pierwotnych.
- Ooo, otrząsnęłaś się tak szybko – Zapytała złośliwie – Myślałam, że będziesz nadal wypłakiwała swoje piękne oczęta.
- Zamknij się, to była chwila słabości. – Usprawiedliwiała się Bennett- Zrobisz to?
- Dlaczego? Sama nie możesz tego zrobić?
- Nie, nie mogę. Kiedy ja to zrobię, będzie wiedzieć o co chodzi.
- Oj, Bennett, widzę, że znowu muszę ratować ci skórę. Zrobię to.
- Dzięki.
                                                                            ***

Wiedziała, że musi coś wymyślić tak być nie może. Dziewczyna musi przestać się ukrywać.

                                                                       ***
Siedziałam na kanapie i spoglądałam w dal. Nadal myślałam o tym wszystkim. O tym, co zdarzyło się dawno temu, coś, czego nadal nie rozumiałam. Jednak nie tylko to mnie niepokoiło. Zastanawiałam się, co teraz zrobić, wolę się nie zagłębiać bardziej w przeszłość. Jako trzynastolatka, byłam nadal w domu dziecka, moim jedynym zajęciem było rysowanie. Według psychologów, to, co tam rysowałam wyrażało uczucia. Deszcz smutek, słońce radość, drzewo obojętność a dwoje ludzi miłość. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego ludzie podziwiali moje prace. Dla mnie nie było w nich nic wyjątkowego. Tylko jakieś kreski i czasem zarysy twarzy. Niektóre z nich widziałam we śnie. Ale nigdy nie wierzyłam w to, że to coś znaczy.
Wzięłam do ręki pierwszy z brzegu zeszyt i ołówek i zaczęłam coś szkicować. Nie wiem, co właściwie chciałam tam uwiecznić. Moja ręką sama płynnie sunęła po papierze, jakby, ktoś nią sterował. Raz kreski raz nie. Jakby umysł wiedział coś, czego ja nie chciałam dopuścić do świadomości. Jakiś kod, i dla tego teraz daje mi sygnały poprzez rysunki.
  - Jestem pokręcona. – Szepnęłam do siebie i po chwili usłyszałam za sobą znajomy głos:
- Nawet nie wiesz jak.
Odwróciłam się, zrzucając przypadkowo z kolan zeszyt. Moim oczom ukazała się, Katherine, opierająca się o oparcie kanapy, uśmiechając się złowieszczo. Brązowe fale okalały jej twarz, a obcisłe ubrania dodawały jej kobiecego wyglądu. Podeszła do zeszytu, który przypadkowo spadł na podłogę i podniosła go. Zapatrzyła się w rysunek.
- Ty to narysowałaś? – Zapytała nie oczekując odpowiedzi – Wygląda jak żywy. – Spojrzałam na nią dziwne, nie wiedziałam, co właściwie przez cały ten czas rysowałam. Ręka sama się poruszała. Wstałam z kanapy i podeszłam do zapatrzonej w szkic Katherine. Miała racje wyglądał jak żywy. Przedstawiał jakąś rodzinę, każda postać była narysowana osobno. Było ich czterech, Jedna z nich była dziewczyną reszta trójki była chłopakami. Nie zauważyłam żadnego podobieństwa, do kogokolwiek. – Zdajesz sobie sprawę, co narysowałaś? – Zapytała z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem, pokręciłam przecząco głową – To pozostali przy życiu Pierwotni – Nadal mówiła - Widziałaś ich raptem kilka razy, a odwzorowałaś każdy ich drobny szczegół, jak to zrobiłaś?
Zdarzało mi się rysować cos w transie, coś, czego w życiu nie widziałam. Ale Katherine miała racje, teraz zauważyłam, że narysowałam najstarszą rodzinę wampirów. Byłam dumna z tego, ale… Jak to możliwe, że szkicowałam coś nie wiedząc nawet, co?
- Zdarza mi się rysować dziwne rzeczy. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Okej, choć bo się spóźnimy.
Wzięłam z kanapy komórkę i po drodze kurtkę. Wyszłyśmy z mojego mieszkania, i wsiadłyśmy do jej samochodu. Zajęłam miejsce pasażera. Ruszyłyśmy w nieznanym mi kierunku. Pogrążyłam się we własnych myślach, tak, że przez całą drogę, milczałam jak zaklęta. Zastanawiało mnie gdzie wiezie mnie Katherine. Kiedy dojechałyśmy pod wielką rezydencje, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie chciałam wiedzieć. Miała chyba z sześć kolumn i cała była biała. Kiedy znalazłyśmy się pod drzwiami, Katherine otworzyła je bez pukania. Znalazłam się w środku, spojrzałam w prawo i od razu tego pożałowałam. Katherine podeszła do mnie, a ja rzuciłam jej spojrzenie pełne wyrzutów. Wiedziałam, że trzeba było zostać w domu, a nie włóczyć się po willi pełnej pierwotnych wampirów. W wielkim salonie siedziała cała czwórka, dokładnie ta, którą narysowałam i Bonnie. Nie pewnie spojrzałam po wszystkich. To przed nimi uciekała Kath i szczerze ja też. Przez rok. Nie wiedziałam czy mnie pamiętają, ale się ich nie bałam. Spojrzałam jeszcze raz na Katherine, bo mieszkańcy domu zaczęli mnie obserwować. Czułam na sobie ich spojrzenia. Skrzyżowałam ręce na piersi i powiedziałam do niej:
- Nadal nie kapuje jak to możliwe, że jeszcze żyjesz – Uśmiechnęła się niewinnie 
– Nie patrz tak na mnie, to ta wiedźma chciała się z tobą spotkać. – Powiedziała a ja, uniosłam obie brwi.
- W obstawie czterech Pierwotnych – Zaczęłam mówić – Aż tak mi ufacie, jak miło. – Uśmiechnęłam się kwaśno. 
– Okej, skoro chciałaś się spotkać z panną Pierce, to ją masz – Powiedziała Kath i zaczęła się wycofywać

 – Nie tak szybko –Powiedziałam zatrzymując ją ręką – Ty tu zostajesz.
Miała opory, widziałam to, ale i tak usiadła w fotelu. Westchnęłam. Tak to jest. Powinnam naprawdę zacząć myśleć. Zeszłam z małych schodków i też znalazłam się w salonie. Obecni w pomieszczeniu, wyraźnie zauważyli podobieństwo nazwisk.
- Jesteście siostrami. – Stwierdził niepewnie Elijah, jako jedyny stojący z Pierwotnych. Uśmiechnęłam się rozbawiona. Katherine też.
- Nie… Nigdy, jesteśmy przyjaciółkami. – Spojrzałam na nią, po czym na Bonnie, nie była tym zaskoczona. Wiedziałam teraz, że tamto spotkanie Kath było z Bonnie. Zawsze musi być tak jak ona chce.
- To, dlaczego macie podobne nazwiska?
I tu mnie złapali. Kiedy zmieniałam nazwisko, nie wiedziałam, że znajdę osobę z takim samym? Co miałam powiedzieć, że jestem z domu dziecka, że uważali mnie za wariatkę i musiałam zmienić całe swoje życie? Powinnam była przewidzieć, że o to zapytają. Moja twarz na sto procent wyrażała totalne zaskoczenie. Po prostu mnie zatkało. Katherine to zauważyła. Chyba też to podejrzewała, że miałam kiedyś inne życie. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby jednak wiedziała, kim byłam.
- Zwykły, zbieg okoliczności. – Powiedziałam wymijająco, Kath uśmiechnęła się triumfująco , pewnie wiedziała, że tak powiem. Zaskoczenie w końcu ustąpiło.
- Nie wierzę Ci. – Odezwał się głos Bonnie, wszystkie oczy natychmiast zostały skierowane na nią – Nie możliwe, żeby był to zwykły przypadek.
Nie ustąpi, wiedziałam. Jej ton na to wskazywał, był zimny i stanowczy. Co mam teraz zrobić? Weszłam z powrotem po schodkach do holu. Podniosłam ręce do góry w geście poddania. Wszystko straciłam, co mi tam jeśli na jaw wyjdzie kilka sekretów z przeszłości?
- Masz racje, - Przyznałam – Zmieniłam nazwisko, zaraz po tym jak wypuszczono mnie z tego przeklętego psychiatryka. – Oparłam się o framugę ściany, tak, że stałam na jednej nodze, odwrócona do nich bokiem.
- Chcesz znać prawdę Bonnie? – Zapytałam szybko, pokiwała głową na : Tak – Tak naprawdę nie nazywam się Nell Pierce.
Spojrzałam na nią, jej twarz wyrażała niewyobrażalne zdziwienie. Uspokoiłam się. Musiałam jej wszystko powiedzieć. Nie mogę tego dłużej zatajać. Wszyscy patrzyli na mnie oczekując, co powiem. Pierwotni byli mną zainteresowani.
- Nazywam się Claudia Lydia Clarissa La Grey.  – Powiedziałam z obrzydzeniem, samo wspomnienie o tym… Nienawidziłam się za to, kim byłam. – Nie mogłam ci nic powiedzieć – Zaczęłam, ale Bonnie mi przerwała:
- Dlaczego? Co jest w tym złego?
-, CO jest w TYM złego? – Zaczęłam swój monolog – Gdybyś tam była, tam gdzie byłam ja… - Teraz nie wytrzymałam, poderwałam się z miejsca gdzie się znajdowałam. Nawet Pierwotni byli zaniepokojeni tym, co mówię – Dla mojej rodziny byłam niczym, popychadłem, zabawką. Wiesz ile razy mnie biczowali? Za byle, co. Często głodowałam, nie miałam, co jeść, nie miałam gdzie pójść. Jedynym dla mnie logicznym wyjściem była śmierć. W końcu nie wytrzymałam. Pewnego dnia, mój ojciec, własny ojciec chciał mnie zakatować. – Głos zaczął mi się łamać i drżeć, Kath chyba pożałowała, że mnie tu przyprowadziła, wyglądała na przerażoną tak samo jak reszta – Zabiłam go nie wiem jak, wściekłam się tak, że serce w piersi przestało mu bić. Po tym wszystkim, moja kochana mamusia wsadziła mnie najpierw, do psychiatryka, później do domu dziecka. Uważała mnie za potwora. Załamałam się… - Spojrzałam na nich, Kath wstała, ale ja się odsunęłam – Nie. – Powiedziałam tylko tyle i zniknęłam, po biegłam gdzieś do lasu.
Bonnie i Kath wpatrywały się tępo w ziemie. Jakby dopiero teraz dotarło nich sens moich słów.
- Wiesz, co Bonnie? Powinnyśmy się upić, chodź. – Powiedziała nie obecnym tonem, złapała ją za rękę i razem zniknęły na dworze.
- Widzę podobieństwo. – Powiedziała Rebekah. Inni nie wiedzieli, o co jej chodzi – Ojciec nas też bił.
- Nie ciebie Rebekah, a ją tak –Powiedział Kol.
- Nie dziwię jej się, że się załamała, Biedaczka – Powiedział  Klaus, a wszyscy zebrani ze zdziwieniem na niego spojrzeli – Ja też potrafię współczuć, byłem tak samo bity.
- Ktoś powinien zaopiekować się, Katherine i wiedźmą Bennett – Powiedział Elijah – Jak upije się z Katherine nie wiadomo, co, się stanie.
- Racja. – Powiedział Kol. – Pójdę z tobą, Elijah.

                                                                                       ***
Tymczasem ja błąkałam się po lesie i płakałam, kiedy zauważyłam coś, a raczej kogoś.

To był ….     
_______________________________________________-
To był... Ciekawe kto? ;) Dodaję 6. Pewna Pani mi pomogła i wena wróciła, Dziękuję ! Nie wiem kiedy dodam następny. Jeśli macie jakieś pytania znajdziecie mnie w zakładce: KONTAKT.  
Do Napisania J <3        

Dzień dobry!

Z przyjemnością informuję, że nowy rozdział powinien pojawić się już nie długo. Więc proszę o cierpliwość. :D

poniedziałek, 24 marca 2014

Hej

Nowy rozdział może pojawić się z DUŻYM opóźnieniem, ponieważ nie mam weny. Chwilowo mam nadzieję, jeśli macie jakieś pomysły, albo uwagi co do opowiadania to proszę KOMENTUJCIE!

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 5


Rozdział 5
Długo nie mogłam się otrząsnąć…, Co ja mówię? W ogóle się nie otrząsnęłam! Jej widok i Pierwotnego zwalił mnie z nóg. Oni przyjaciele? Ja chyba śnię. Zaraz po tym zdarzeniu, wróciłam do domu, była czternasta. Postanowiłam, że uduszę Katherine za nie powiedzenie mi prawdy. Wzięłam komórkę ze stolika nocnego i wybrałam jej numer.
Odebrała po dwóch sygnałach:
- Hej!
- Cześć, możesz do mnie przyjechać?
Zapytałam bez ogródek.
- Jasne, coś się stało?
- Nie muszę po prostu z Tobą porozmawiać.
-Okej, będę za pół godziny.
Rozłączyła się. Nie okłamywałam jej. Chciałam porozmawiać, ominęłam tylko jeden drobny szczegół. Zupełnie nie ważny. Miałam pół godziny, więc postanowiłam się napić. Wstałam z łóżka i podeszłam do szafki z alkoholem. Wyjęłam z niej bourbon i nalałam do szklanki, ponownie usiadłam na łóżku i popijałam bursztynowy płyn. To, że Bonnie była z Pierwotnym, mnie nie uspokajało. Bałam się o nią. Chciałam dowiedzieć się od, Katherine, co ich jeszcze łączy. Ona wiedziała więcej niż mówiła, wiem to. Wypiłam do końca płyn i odłożyłam szklankę na stolik nocny, w tej samej chwili, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i od razu rzuciłam się na niczego spodziewającą się Katherine i przygniotłam do ściany, dusząc gardło tak, że ledwo mogła oddychać.
- Mogę wiedzieć, czemu…się…na mnie… rzuciłaś?!
Wychrypiała.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś!? Że przyjaźni się z Kol’em?
Wyjaśniłam już trochę spokojniej, widząc, że nie wie, o co chodzi. Byłam wściekła, ale widząc, że moja przyjaciółka traci przytomność, puściłam ją. Upadła na ziemie i zaczęła rozcierać sobie szyję.
- Nie pytałaś. – Ciągnęła widząc, że posłałam jej wrogie spojrzenie – Dobra, bałam się twojej reakcji.
Mój gniew złagodniał, na, tyle, że jej można powiedzieć wybaczyłam. Sama nie jeden raz nikomu nic nie mówiłam, bo bałam się ich zachowania.
- I jak? – Zapytała siadając na fotelu, ale widząc, że nie rozumiem pytania ciągnęła – No to spotkanie? Jaka była JEJ reakcja?
Opowiedziałam jej całą historię ze szczegółami, a ona słuchała z szeroko otwartymi oczami.
-WOW, - Powiedziała na końcu, – Ale jaka bransoleta?
Pokazałam jej mój prawy nadgarstek, na którym ukazała się owa dziwna bransoleta z magicznym wzorem. Kochałam ją. Jak myślałam jej wzrok od razu spoczął na wzorze.
- Co to za…..?
Nie wiedziała jak to nazwać, ale wiedziałam, że chodziło jej o to, co widniało na bransolecie.
- To znak Celtów, ale tylko czarownice lub wyższe istoty mogą go zobaczyć – Powiedziałam – Ty go nie widzisz, możesz zobaczyć tylko wzorek.
Wyjaśniłam. Ja byłam wampirem, a raczej można tak powiedzieć. Na razie stawiam, że jestem tylko wampirkiem, a nie jakąś hybrydą. Jak Klaus.
- Okej – Powiedziała – To, co teraz zrobisz?
- Nie wiem. Biedaczka mam nadzieję, że nie trafi przez ze mnie teraz do Wariatkowa.

***
W tym samym czasie Bonnie, nadal była w szoku. Jednak był on już mniejszy. To, że jej przyjaciółka, (Można powiedzieć) zmartwychwstała, zwaliło ją z nóg. Uważała Nell za martwą, a ta magicznie pojawia się w Nowym Orleanie, gdzie mieszka, gdzie studiuje.. To dla niej dziwne. Jednak też ją zainteresowało, bo może jednak o niej nie zapomniała, tak jak sądziła. Tylko, dlaczego teraz? Po tym jak uciekłam z parku i to w wampirzym tempie, utwierdziło Bonnie w przekonaniu, że jestem wampirem. Ale chyba nie chciała dopuścić myśli, że to przez to uciekłam.
Siedziała w pokoju Pierwotnego i spoglądała w dal. Obok niej siedział Kol. Nie bardzo wiedział, dlaczego Bonnie tak się mną załamała. Po niespełna dziesięciu minutach z pod jej powiek popłynęło kilka łez. Stało się tak ponieważ, Bonnie przypominała sobie każde wspomnienie związane ze mną.  Były to łzy szczęścia, dlatego, że wróciłam i łzy smutku, ponieważ wspomnienia z wydarzeń zaraz po mojej ucieczce powracały ze zdwojoną siłą.
Kol zaniepokojony całą tą sytuacją, odwrócił Bonnie tak, że patrzyła Prosto w jego oczy sprawiając też, że obudził ją z transu.
- Bonnie, powiesz mi w końcu, kim była tamta dziewczyna?
Zapytał łagodnie, a ta wybuchła płaczem. Reakcja Pierwotnego była natychmiastowa. Przysunął ją jeszcze bliżej siebie, przytulił i zaczął gładzić po włosach, wyszeptując jakieś słowa na uspokojenie.
- Ja…ona była… - Próbowała powiedzieć, ale nie była wstanie uspokoić się na tyle by sformułować choć  zdanie – Przepraszam…
Spojrzał na nią i pomyślał, że jutro wszystko mu powie. Kimkolwiek była ta dziewczyna sprawiła, że Bonnie potrzebowała odpoczynku bardziej niż zwykle.
Spojrzał na Bonnie jeszcze raz i zobaczył, że zasnęła. Wziął ją delikatnie na ręce i położył na swoim łóżku przykrywając ją kocem. Następnie usiadł w fotelu, obserwując czarownicę.
***
Położyłam się na swoim łóżku i patrzyłam na sufit. Katherine wyszła przed chwilą, mówiła, że ma jakieś spotkanie o dwudziestej pierwszej. A była dwudziesta trzydzieści. Nie była wylewna.  Jak zwykle zresztą. Ja też nie należałam do gaduł. Ale gdzie mogła pójść?
***
Katherine skierowała swój wzrok na wielką wille Mikaelsonów i podszedła bliżej. Wiedziała, że Nell wścieknie się, kiedy dowie się gdzie idzie. A ona musiała wyjaśnić Bonnie wszystko. Wiedziała, że Nell będzie teraz raczej siedzieć w domu i unikać Bonnie. Katherine znała ją najlepiej, zaraz po Bonnie. Wiedziała też, że Nell boi się ją zranić. Sama nie przepadała za mulatką, ale robiła to dla niej. Sama nie wiedziała, dlaczego. Być może przez nią zmieniła swe serce na tyle by móc pomagać. Jednak ona wiedziała coś, czego nawet, Bonnie nie wiedziała o Nell. Mianowicie to, że tak naprawdę to nie nazywa się tak jak się przedstawia. Sama też nie wie, że Katherine się o tym dowiedziała. Tak naprawdę nazywa się Claudia Lydia Clarissa La Grey.  Długie i bardzo przypominające jej dawne życie, dlatego po powrocie z domu dziecka zmieniła na Nell Pierce. Teraz ona musi pomóc jej, naprawić to, co zepsuła. Dlatego stoi teraz przed domem Mikaelsonów. Katherine ruszyła do drzwi i delikatnie zapukała. Mieszkańcami domu były same wampiry, więc, długo czekać nie musiała. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się a za nimi stał nie, kto inny jak Klaus. Był ubrany w jeansy, czarną koszulkę i skórzaną kurtkę. Nie miał zadowolonej miny, kiedy ją ujrzał.
- Czego chcesz? – Zapytał oschle, Katherine się go nie bała, więc uśmiechnęła się arogancko.
- Czy zastałam twojego kochanego braciszka?
- Elijah wyszedł kilka godzin wcześniej, jeśli chciałaś się z nim spotkać to trzeba było łaskawie przyjść wcześniej.
Westchnęła zażenowana.
- Chodzi mi o tego drugiego, bardziej porywczego i aroganckiego. – Wyjaśniła, a on spojrzał na nią podejrzliwie.
- Jest na górze – Ale za nim weszła, on zagrodził jej przejście, odsunęła się o krok – Czego od niego chcesz?
Zapytał się jeszcze raz. Katherine wahała się nad odpowiedzią. Powiedzieć prawdę czy skłamać?
- Sprawy mojej przyjaciółki – Powiedziała on spojrzał na nią jakby była jakimś zjawiskiem
paranormalnym – Nie twoja sprawa, a teraz sorry, ale muszę przeprowadzić trudną, delikatną i niebezpieczną konwersację z twoim ździebko agresywnym braciszkiem i ujść z tego cało.
Po tych słowach, odsunęła zdezorientowanego mieszańca na bok i weszła do wielkiej rezydencji. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją i weszła do holu, a z holu po schodach do góry. Poszukała pokoju Kola i zapukała. Usłyszała tylko krótkie: Proszę. Weszła i zobaczyła przed sobą Kola i Bonnie. Patrzyli na nią ze zdziwieniem.
- Jestem tu ze sprawą Nell. – Wyjaśniła szybko uprzedzając ich pytania, po czym usiadła na fotelu.
- Ale ty jej nawet nie znasz. – Powiedziała z niedowierzaniem czarownica. Katherine uśmiechnęła się przebiegle.
- I tu jest błąd, droga Bonnie.
- Co?
- A to, że pani Pierce jest także moją przyjaciółką.
Patrzyła teraz, jaka będzie jej reakcja, wiedziała, że nie powiedziała jeszcze nic Kolowi. Nie lubiła jej więc wyraz twarzy Bonnie, wywołał u niej jeszcze większy uśmiech samozadowolenia. Ale nie miała za dużo czasu, więc od razu przeszła do sedna sprawy.
- Słuchaj – Zaczęła, a mulatka zaczęła ją obserwować - Ty też, zgaduję, że mała wiedźma jeszcze nic nie mówiła – Skierowała te słowa do Kola, który wcześniej tylko obserwował całą scenę.
- A więc – Zaczęła opowiadać jej całą historię, a na koniec powiedziała –Musisz jeszcze wiedzieć, że Nell nie jest tym, kim ci się zdaje, chodzi mi o przeszłość. A teraz wybacz, ale muszę lecieć.
Po tym w wampirzym tempie wybiegła z pokoju.
- Ja też muszę już iść, dzięki Kol jeszcze się odezwę – Powiedziała, dała mu jeden pocałunek i też wyszła.
______________________________________________________________
Widzę, że nikt nie komentuje. Szkoda. Wiem, że super nie piszę, więc ich nie oczekuję no i skoro nikt mnie nie lubi to trudno. Jeśli macie jakieś propozycję, albo pytania to piszcie.
Do Napisania J :*


niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 4

Długo głowiłam się, co może oznaczać ten koszmar. Nie mogłam myśleć o niczym innym. Nie byłam też pewna, czy to, co widziałam na pewno było lisem. Być może to nie było jedno zwierze tylko dwa? Lis i wilk. Lis mi się wydaje nie wyje do księżyca. Nie rozumiałam, a może po prostu nie chciałam rozumieć?
Dzisiaj była sobota, więc nie ma wykładów. Wspaniała okazja by spotkać się z Bonnie. Słońce świeci, jest przyjemnie, ona ma wolne. Czego mogłabym chcieć więcej? A po za tym z chęcią spotkałabym się z nią, kiedy indziej, ale oczywiście musiałam powiedzieć Katherine, że się z nią spotkam dzisiaj. Westchnęłam w duchu, mogłabym więcej myśleć. Boję się w ogóle myśleć jak mnie przywita. Zostawiłam ją bez słowa pożegnania, a po tym ja wyszłam po za mury domu dziecka, które nazywałam szpitalem psychiatrycznym, to ona pomogła mi się podnieźć. Ja nie mogłam sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. Nie teraz. Muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy. Muszę zdobyć jej wybaczenie.
Przestałam w końcu o tym myśleć, wstałam z fotelu na którym siedziałam i pokierowałam się do kuchni.  Zrobiłam sobie kawę i spojrzałam na zegarek nad blatem. Była dziesiąta trzydzieści. Westchnęłam, Bonnie na pewno była w akademiku. Nie wiem czy powinnam teraz tam iść. Wypiłam do końca kawę i pomaszerowałam w stronę mojej sypialni. Weszłam do niej i podeszłam do wielkiej szafy. Otworzyłam ją i postanowiłam zmienić ubranie, w którym byłam, przejrzawszy się najpierw w lustrze. Miałam na sobie czarną sukienkę do kolan, czerwone szpilki i jakiś beżowy sweterek. Byłam totalnym bezguściem. Zdjęłam szybko wszystko,co miałam na sobie i rzuciłam do prania. Po tych czynnościach podeszłam jeszcze raz do szafy i się w nią wpatrywałam. Postanowiłam ubrać się tak*.To był mój styl kochała go. No, więc przebrałam się w te ciuchy i wyszła z sypialni, prowadząc się na powrót do kuchni. Podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej woreczek z krwią. Opróżniłam go szybko i wyrzuciłam go do kosza. Wzięłam moją czarną kurtkę i torebkę z wieszaka i wyszłam.
***
Spacerowałam po parku, obserwując ludzi. Rozmawiali, śmiali się, niektórzy byli studentami uczącymi się w szkole Bonnie. Ja natomiast skierowałam się w stronę ławki przy małym strumyku. Usiadłam na niej i spoglądałam w dal podziwiając naturę, byłam jej miłośniczką. Wyjęłam telefon i spojrzałam na zegarek była dwunasta dwadzieścia. Westchnęłam zirytowana, że tak szybko mija czas i już miałam chować komórkę kiedy ktoś,  do mnie zadzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz, na którym wyświetlało się imię: KATHERINE. Chwilę zastanawiałam się czy odebrać, po czym westchnęłam i odebrałam.
- Halo?
Powiedziałam uprzejmym tonem. Nie wiedziałam po co dzwoniła, ale coś mi podpowiadało, że chodziło o Bonnie.
- Cześć, spotkałaś się już z nią?
W jej głosie słychać było obawę i ekscytacje.
- Kto normalny odwiedza kogoś przed południem?
Zapytałam z zażenowaniem.
- Nie wiem – Powiedziała – No, ale kiedy się z nią spotkasz? Mówiłaś, że dzisiaj.
Powiedziała z wyrzutem. Nie byłam pewna, dlaczego o to pytała, kiedy się z nią spotkam to się spotkam. Prędzej czy później ktoś jej o mnie powie.
- Spokojnie, spotkam się z nią, kiedy będę miała czas.
Odpowiedziałam nad wyraz spokojnie.
- Dobra, jak chcesz, muszę kończyć jestem głodna.
Powiedziała, co nie ulegało wątpliwości z irytacją.
- Na razie!
- Pa.
Pożegnałam się i włożyłam komórkę do kieszeni kurtki. Mam nadzieję, że się z nią spotkam. Nie ulega wątpliwości, że się boję tego spotkania, więc nie wiem czy dam radę. Zwłaszcza, że ona możliwe, że mnie nienawidzi. To najbardziej mnie przerażało. Nie bardzo wiem, dlaczego? Zawsze byłam obojętna na to, co czują do mnie inni. Być może Bonnie stopiła moje lodowate serce na tyle bym zaczęła, choć trochę czuć. Kiedyś nawet chciała mnie umówić z jej przyjacielem… czekaj jak miał na imię? Aaa, tak, Matt. Piękne imię, dobre serce, przystojny, super charakter, ale nie mój typ. Tak, więc nie miałam pojęcia jak to jest być kochanym i zakochanym. Więc nie rozumiałam jej i innych. Z tego wszystkiego obudził mnie głos, bardzo znajomy zresztą.
- Ciętej riposty to mu nie brakuje. – Powiedział pierwszy głos – Racja, zwłaszcza w sytuacjach wielkiej powagi.
Powiedział drugi.
A mnie zamurowało, znałam ten pierwszy. Należał on do Bonnie, ale ten drugi mi gdzieś świtał. Siedziałam bez ruchu. Teraz? Akurat teraz musiała się pojawić? Czy ci ludzie nie mają nic do roboty o dwunastej? Co ja teraz robie? Pytałam się w duchu. Okej może jakoś przejdę niezauważona? Marne szanse. Powiedział głos podświadomości.
Wstałam powoli odwrócona do nich tyłem. Wygrzebałam z torebki moją starą czapkę z daszkiem i założyłam na głowę. Odwróciłam się do nich przodem ze spuszczoną głową i zaczęłam normalnie iść.
Właśnie miałam ich mijać, kiedy jej głos mnie powstrzymał:
- Skąd ją masz?
Zapytała chwytając mnie za rękę. Zauważyłam, że oderwała się od swojego towarzysza.
- Pytałam skąd ją masz?
- Nie wiem, o co ci chodzi.
Oznajmiłam coraz bardziej zdenerwowana. Skąd mogłam wiedzieć, że zobaczy tą bransoletkę? Myślałam, że o niej zapomniała. Bransoletka była z miedzi i miała taki jakby wzór*. Była wykonana przez czarownice. Ale dlaczego musiała o niej pamiętać? Zapytałam siebie zrozpaczona.
Tym czasem ona nadal mnie trzymała i chyba doznała szoku. Puściła moją rękę i zaszokowana wpatrywała się we mnie. Jej towarzysz był zaniepokojony cała tą sytuacją.
- Nell….
Powiedziała tylko tyle. A ja zrozumiałam, że moja przykrywka została spalona. Podniosłam głowę i spojrzałam na tą dwójkę. Teraz nie tylko ona była w szoku. Patrzyłam na nią i na jednego z Pierwotnych, Kola Mikaelsona, przystojnego, aroganckiego, porywczego wampira.
- O co tu chodzi?
Wtrącił się Pierwotny, ale my tylko wpatrywałyśmy się w siebie.
- Przepraszam, mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze.

Powiedziałam tylko tyle i w wampirzym tempie uciekłam, zostawiając Bonnie i Kola samych w parku.

_____________________________________________________________________

Wiem, że badziewie ale mam nadzieję, że jest znośne.
Proszę o szczere komentarze co do opowiadania.

Do Napisania J :)




















Template by Nielivka