Długo
głowiłam się, co może oznaczać ten koszmar. Nie mogłam myśleć o niczym innym. Nie
byłam też pewna, czy to, co widziałam na pewno było lisem. Być może to nie było
jedno zwierze tylko dwa? Lis i wilk. Lis mi się wydaje nie wyje do księżyca.
Nie rozumiałam, a może po prostu nie chciałam rozumieć?
Dzisiaj
była sobota, więc nie ma wykładów. Wspaniała okazja by spotkać się z Bonnie. Słońce
świeci, jest przyjemnie, ona ma wolne. Czego mogłabym chcieć więcej? A po za
tym z chęcią spotkałabym się z nią, kiedy indziej, ale oczywiście musiałam powiedzieć
Katherine, że się z nią spotkam dzisiaj. Westchnęłam w duchu, mogłabym więcej
myśleć. Boję się w ogóle myśleć jak mnie przywita. Zostawiłam ją bez słowa
pożegnania, a po tym ja wyszłam po za mury domu dziecka, które nazywałam
szpitalem psychiatrycznym, to ona pomogła mi się podnieźć. Ja nie mogłam sobie
pozwolić na jakikolwiek błąd. Nie teraz. Muszę zrobić wszystko, co w mojej
mocy. Muszę zdobyć jej wybaczenie.
Przestałam
w końcu o tym myśleć, wstałam z fotelu na którym siedziałam i pokierowałam się
do kuchni. Zrobiłam sobie kawę i
spojrzałam na zegarek nad blatem. Była dziesiąta trzydzieści. Westchnęłam, Bonnie
na pewno była w akademiku. Nie wiem czy powinnam teraz tam iść. Wypiłam do
końca kawę i pomaszerowałam w stronę mojej sypialni. Weszłam do niej i
podeszłam do wielkiej szafy. Otworzyłam ją i postanowiłam zmienić ubranie, w
którym byłam, przejrzawszy się najpierw w lustrze. Miałam na sobie czarną
sukienkę do kolan, czerwone szpilki i jakiś beżowy sweterek. Byłam totalnym
bezguściem. Zdjęłam szybko wszystko,co miałam na sobie i rzuciłam do prania. Po
tych czynnościach podeszłam jeszcze raz do szafy i się w nią wpatrywałam. Postanowiłam
ubrać się tak*.To był mój styl kochała go. No, więc przebrałam się w te ciuchy i
wyszła z sypialni, prowadząc się na powrót do kuchni. Podeszłam do lodówki i wyjęłam
z niej woreczek z krwią. Opróżniłam go szybko i wyrzuciłam go do kosza. Wzięłam
moją czarną kurtkę i torebkę z wieszaka i wyszłam.
***
Spacerowałam
po parku, obserwując ludzi. Rozmawiali, śmiali się, niektórzy byli studentami uczącymi
się w szkole Bonnie. Ja natomiast skierowałam się w stronę ławki przy małym strumyku.
Usiadłam na niej i spoglądałam w dal podziwiając naturę, byłam jej miłośniczką.
Wyjęłam telefon i spojrzałam na zegarek była dwunasta dwadzieścia. Westchnęłam zirytowana,
że tak szybko mija czas i już miałam chować komórkę kiedy ktoś, do mnie zadzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz,
na którym wyświetlało się imię: KATHERINE. Chwilę zastanawiałam się czy odebrać,
po czym westchnęłam i odebrałam.
-
Halo?
Powiedziałam
uprzejmym tonem. Nie wiedziałam po co dzwoniła, ale coś mi podpowiadało, że
chodziło o Bonnie.
-
Cześć, spotkałaś się już z nią?
W jej
głosie słychać było obawę i ekscytacje.
- Kto
normalny odwiedza kogoś przed południem?
Zapytałam
z zażenowaniem.
- Nie
wiem – Powiedziała – No, ale kiedy się z nią spotkasz? Mówiłaś, że dzisiaj.
Powiedziała
z wyrzutem. Nie byłam pewna, dlaczego o to pytała, kiedy się z nią spotkam to
się spotkam. Prędzej czy później ktoś jej o mnie powie.
-
Spokojnie, spotkam się z nią, kiedy będę miała czas.
Odpowiedziałam
nad wyraz spokojnie.
-
Dobra, jak chcesz, muszę kończyć jestem głodna.
Powiedziała,
co nie ulegało wątpliwości z irytacją.
- Na
razie!
- Pa.
Pożegnałam
się i włożyłam komórkę do kieszeni kurtki. Mam nadzieję, że się z nią spotkam. Nie
ulega wątpliwości, że się boję tego spotkania, więc nie wiem czy dam radę. Zwłaszcza,
że ona możliwe, że mnie nienawidzi. To najbardziej mnie przerażało. Nie bardzo wiem,
dlaczego? Zawsze byłam obojętna na to, co czują do mnie inni. Być może Bonnie
stopiła moje lodowate serce na tyle bym zaczęła, choć trochę czuć. Kiedyś nawet
chciała mnie umówić z jej przyjacielem… czekaj jak miał na imię? Aaa, tak,
Matt. Piękne imię, dobre serce, przystojny, super charakter, ale nie mój typ. Tak,
więc nie miałam pojęcia jak to jest być kochanym i zakochanym. Więc nie
rozumiałam jej i innych. Z tego wszystkiego obudził mnie głos, bardzo znajomy
zresztą.
- Ciętej
riposty to mu nie brakuje. – Powiedział pierwszy głos – Racja, zwłaszcza w
sytuacjach wielkiej powagi.
Powiedział
drugi.
A
mnie zamurowało, znałam ten pierwszy. Należał on do Bonnie, ale ten drugi mi
gdzieś świtał. Siedziałam bez ruchu. Teraz? Akurat teraz musiała się pojawić?
Czy ci ludzie nie mają nic do roboty o dwunastej? Co ja teraz robie? Pytałam
się w duchu. Okej może jakoś przejdę niezauważona? Marne szanse. Powiedział
głos podświadomości.
Wstałam
powoli odwrócona do nich tyłem. Wygrzebałam z torebki moją starą czapkę z
daszkiem i założyłam na głowę. Odwróciłam się do nich przodem ze spuszczoną głową
i zaczęłam normalnie iść.
Właśnie
miałam ich mijać, kiedy jej głos mnie powstrzymał:
-
Skąd ją masz?
Zapytała
chwytając mnie za rękę. Zauważyłam, że oderwała się od swojego towarzysza.
-
Pytałam skąd ją masz?
- Nie
wiem, o co ci chodzi.
Oznajmiłam
coraz bardziej zdenerwowana. Skąd mogłam wiedzieć, że zobaczy tą bransoletkę?
Myślałam, że o niej zapomniała. Bransoletka była z miedzi i miała taki jakby
wzór*. Była
wykonana przez czarownice. Ale dlaczego musiała o niej pamiętać? Zapytałam siebie
zrozpaczona.
Tym
czasem ona nadal mnie trzymała i chyba doznała szoku. Puściła moją rękę i
zaszokowana wpatrywała się we mnie. Jej towarzysz był zaniepokojony cała tą
sytuacją.
-
Nell….
Powiedziała
tylko tyle. A ja zrozumiałam, że moja przykrywka została spalona. Podniosłam
głowę i spojrzałam na tą dwójkę. Teraz nie tylko ona była w szoku. Patrzyłam na
nią i na jednego z Pierwotnych, Kola Mikaelsona, przystojnego, aroganckiego,
porywczego wampira.
- O
co tu chodzi?
Wtrącił
się Pierwotny, ale my tylko wpatrywałyśmy się w siebie.
-
Przepraszam, mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze.
Powiedziałam
tylko tyle i w wampirzym tempie uciekłam, zostawiając Bonnie i Kola samych w
parku.
_____________________________________________________________________
Wiem, że badziewie ale mam nadzieję, że jest znośne.
Proszę o szczere komentarze co do opowiadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz