środa, 26 marca 2014

Rozdział 6

Promienie słońca wdarły się do pokoju przez nieszczelnie zasłonięte okno. Obróciłam się na drugi bok. Po chwili nie czując już nieugiętej potrzeby lenistwa, wstałam z łóżka. Wzięłam rzeczy leżące na stoliku nocnym i poszłam do łazienki. Wzięłam godzinny prysznic, nie myśląc zupełnie o niczym. Cieszyłam się z nowego dnia. Ubrałam się w czarne rurki, niebieską bluzkę z rękawami ¾  jeansową kurtkę. Wzięłam komórkę ze sypialni, i pomaszerowałam do kuchni. Tam wyjęłam kubek i zrobiłam kawę. Wzięłam łyka czarnego napoju i zamyśliłam się. Miałam zamiar wyjść dzisiaj, gdzieś gdzie się zabawię. Ostatnio nie miałam okazji. Ciągłe zamieszanie, jeszcze Bonnie… Właśnie, wyraźnie cos czuję do tego Kola, ale nie wiem, czy go lubię czy wręcz przeciwnie. Intrygował mnie, ponieważ nie mówiono o nim za wielu dobrych rzeczy… czekaj wróć. W ogóle nie mówiono o nim dobrze. A teraz przyjaźni się, jak nie są parą, z Bonnie i wygląda jak potulny baranek. Chyba, że jest taki tylko dla niej. Ale dlaczego do cholery z nim? Zrozumiałabym gdyby przyjaźniła się z Elijah, jest honorowy, nie pozwoli by jakiejś niewinnej osobie stała się krzywda. No, cóż nie wiem nawet, jacy tak naprawdę są. Nigdy nie wierzyłam w plotki. Wiedziałam, że aby kogoś oceniać to trzeba go znać. Tak samo było z Katherine. Wszyscy oceniają ją po czynach, a może ona była do tego zmuszona? Przez wieki uciekała przed pierwotnymi, aby przetrwać musiała zabijać. To przez to taka była, dbała tylko o siebie, ponieważ, życie ją do tego zmusiło. Zabito jej całą rodziny, ścigano, zabrano córkę, nie raz próbowało zabić i torturować. To wina losu nie jej.
Odezwał się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. O wilku mowa. Westchnęłam i odebrałam.
- Co tam, przyjaciółeczko? – Zawołała pogodnie przez telefon Katherine.
- Skąd taki dobry humor, u mojej drogiej Kath? – Zapytałam - Ktoś ci zrobił dobrze?   
- A wiesz, że właśnie nie? No, więc mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia. – Powiedziała, a ja od razu wiedziałam, że z moim planów nici.
- Zamieniam się w słuch.
- Musisz, ze mną przyjść do pewnej rezydencji – Zaczęła, tonem nie przyjmującym sprzeciwów – Wyjaśnić pewne sprawy.
- Czyli nie mam wyboru? – Zapytałam, ze skrytą nadzieją, że jednak będę mogła iść na imprezę.
- Nie.
- Okej, będę na Ciebie czekać. – Powiedziałam i się rozłączyłam. Westchnęłam.
- Nie ma to jak mieć przyjaciółkę. – Szepnęłam do siebie i pokierowałam się do salonu. Aż boję się myśleć, co ta znowu wymyśliła. Była mistrzynią w obmyślaniu planów, jeśli jeden zawiedzie, alfabet ma jeszcze trzydzieści jeden liter.

                                                                                    ***

Katherine wsiadła do samochodu, i zaczęła kierować się pod mój dom. Po drodze, zamyśliła się i patrzyła przed siebie.
                                                                     *Pokój w hotelu Katherine*
Wampirzyca podeszła do niewielkiego młodzieńca i zaczęła się w niego intensywnie wpatrywać.
- Zapomnisz, że mnie widziałeś, zapomnisz o naszej rozmowie – Spojrzała na jego ranę, na nadgarstku – Nie pamiętasz nic, co ci się stało.
Po tych słowach wyrzuciła chłopaka, za drzwi. Po czym usiadła na brązową kanapę. Po rozmowie z tą wiedźmą humor polepszył jej się o pięćdziesiąt procent. To jej niedowierzanie w oczach, kiedy to dowiedziała się o tym, że jej przyjaciółka kumpluje się z zimną suką Katherine. To napawało ja satysfakcją. Wiedziała coś, czego nie wiedział nikt inny. W chwili jej rozmyślań zadzwonił telefon.
Niechętnie odebrała.
- Czego? – Zapytała niegrzecznie, była zła, że ktoś zakłóca jej święty spokój.
- Musisz coś dla mnie zrobić. – Odparł głos po drugiej stronie, Katherine rozpoznała w nim mulatkę. – Chcę byś przyprowadziła Nell do domu Pierwotnych.
- Ooo, otrząsnęłaś się tak szybko – Zapytała złośliwie – Myślałam, że będziesz nadal wypłakiwała swoje piękne oczęta.
- Zamknij się, to była chwila słabości. – Usprawiedliwiała się Bennett- Zrobisz to?
- Dlaczego? Sama nie możesz tego zrobić?
- Nie, nie mogę. Kiedy ja to zrobię, będzie wiedzieć o co chodzi.
- Oj, Bennett, widzę, że znowu muszę ratować ci skórę. Zrobię to.
- Dzięki.
                                                                            ***

Wiedziała, że musi coś wymyślić tak być nie może. Dziewczyna musi przestać się ukrywać.

                                                                       ***
Siedziałam na kanapie i spoglądałam w dal. Nadal myślałam o tym wszystkim. O tym, co zdarzyło się dawno temu, coś, czego nadal nie rozumiałam. Jednak nie tylko to mnie niepokoiło. Zastanawiałam się, co teraz zrobić, wolę się nie zagłębiać bardziej w przeszłość. Jako trzynastolatka, byłam nadal w domu dziecka, moim jedynym zajęciem było rysowanie. Według psychologów, to, co tam rysowałam wyrażało uczucia. Deszcz smutek, słońce radość, drzewo obojętność a dwoje ludzi miłość. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego ludzie podziwiali moje prace. Dla mnie nie było w nich nic wyjątkowego. Tylko jakieś kreski i czasem zarysy twarzy. Niektóre z nich widziałam we śnie. Ale nigdy nie wierzyłam w to, że to coś znaczy.
Wzięłam do ręki pierwszy z brzegu zeszyt i ołówek i zaczęłam coś szkicować. Nie wiem, co właściwie chciałam tam uwiecznić. Moja ręką sama płynnie sunęła po papierze, jakby, ktoś nią sterował. Raz kreski raz nie. Jakby umysł wiedział coś, czego ja nie chciałam dopuścić do świadomości. Jakiś kod, i dla tego teraz daje mi sygnały poprzez rysunki.
  - Jestem pokręcona. – Szepnęłam do siebie i po chwili usłyszałam za sobą znajomy głos:
- Nawet nie wiesz jak.
Odwróciłam się, zrzucając przypadkowo z kolan zeszyt. Moim oczom ukazała się, Katherine, opierająca się o oparcie kanapy, uśmiechając się złowieszczo. Brązowe fale okalały jej twarz, a obcisłe ubrania dodawały jej kobiecego wyglądu. Podeszła do zeszytu, który przypadkowo spadł na podłogę i podniosła go. Zapatrzyła się w rysunek.
- Ty to narysowałaś? – Zapytała nie oczekując odpowiedzi – Wygląda jak żywy. – Spojrzałam na nią dziwne, nie wiedziałam, co właściwie przez cały ten czas rysowałam. Ręka sama się poruszała. Wstałam z kanapy i podeszłam do zapatrzonej w szkic Katherine. Miała racje wyglądał jak żywy. Przedstawiał jakąś rodzinę, każda postać była narysowana osobno. Było ich czterech, Jedna z nich była dziewczyną reszta trójki była chłopakami. Nie zauważyłam żadnego podobieństwa, do kogokolwiek. – Zdajesz sobie sprawę, co narysowałaś? – Zapytała z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem, pokręciłam przecząco głową – To pozostali przy życiu Pierwotni – Nadal mówiła - Widziałaś ich raptem kilka razy, a odwzorowałaś każdy ich drobny szczegół, jak to zrobiłaś?
Zdarzało mi się rysować cos w transie, coś, czego w życiu nie widziałam. Ale Katherine miała racje, teraz zauważyłam, że narysowałam najstarszą rodzinę wampirów. Byłam dumna z tego, ale… Jak to możliwe, że szkicowałam coś nie wiedząc nawet, co?
- Zdarza mi się rysować dziwne rzeczy. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Okej, choć bo się spóźnimy.
Wzięłam z kanapy komórkę i po drodze kurtkę. Wyszłyśmy z mojego mieszkania, i wsiadłyśmy do jej samochodu. Zajęłam miejsce pasażera. Ruszyłyśmy w nieznanym mi kierunku. Pogrążyłam się we własnych myślach, tak, że przez całą drogę, milczałam jak zaklęta. Zastanawiało mnie gdzie wiezie mnie Katherine. Kiedy dojechałyśmy pod wielką rezydencje, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie chciałam wiedzieć. Miała chyba z sześć kolumn i cała była biała. Kiedy znalazłyśmy się pod drzwiami, Katherine otworzyła je bez pukania. Znalazłam się w środku, spojrzałam w prawo i od razu tego pożałowałam. Katherine podeszła do mnie, a ja rzuciłam jej spojrzenie pełne wyrzutów. Wiedziałam, że trzeba było zostać w domu, a nie włóczyć się po willi pełnej pierwotnych wampirów. W wielkim salonie siedziała cała czwórka, dokładnie ta, którą narysowałam i Bonnie. Nie pewnie spojrzałam po wszystkich. To przed nimi uciekała Kath i szczerze ja też. Przez rok. Nie wiedziałam czy mnie pamiętają, ale się ich nie bałam. Spojrzałam jeszcze raz na Katherine, bo mieszkańcy domu zaczęli mnie obserwować. Czułam na sobie ich spojrzenia. Skrzyżowałam ręce na piersi i powiedziałam do niej:
- Nadal nie kapuje jak to możliwe, że jeszcze żyjesz – Uśmiechnęła się niewinnie 
– Nie patrz tak na mnie, to ta wiedźma chciała się z tobą spotkać. – Powiedziała a ja, uniosłam obie brwi.
- W obstawie czterech Pierwotnych – Zaczęłam mówić – Aż tak mi ufacie, jak miło. – Uśmiechnęłam się kwaśno. 
– Okej, skoro chciałaś się spotkać z panną Pierce, to ją masz – Powiedziała Kath i zaczęła się wycofywać

 – Nie tak szybko –Powiedziałam zatrzymując ją ręką – Ty tu zostajesz.
Miała opory, widziałam to, ale i tak usiadła w fotelu. Westchnęłam. Tak to jest. Powinnam naprawdę zacząć myśleć. Zeszłam z małych schodków i też znalazłam się w salonie. Obecni w pomieszczeniu, wyraźnie zauważyli podobieństwo nazwisk.
- Jesteście siostrami. – Stwierdził niepewnie Elijah, jako jedyny stojący z Pierwotnych. Uśmiechnęłam się rozbawiona. Katherine też.
- Nie… Nigdy, jesteśmy przyjaciółkami. – Spojrzałam na nią, po czym na Bonnie, nie była tym zaskoczona. Wiedziałam teraz, że tamto spotkanie Kath było z Bonnie. Zawsze musi być tak jak ona chce.
- To, dlaczego macie podobne nazwiska?
I tu mnie złapali. Kiedy zmieniałam nazwisko, nie wiedziałam, że znajdę osobę z takim samym? Co miałam powiedzieć, że jestem z domu dziecka, że uważali mnie za wariatkę i musiałam zmienić całe swoje życie? Powinnam była przewidzieć, że o to zapytają. Moja twarz na sto procent wyrażała totalne zaskoczenie. Po prostu mnie zatkało. Katherine to zauważyła. Chyba też to podejrzewała, że miałam kiedyś inne życie. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby jednak wiedziała, kim byłam.
- Zwykły, zbieg okoliczności. – Powiedziałam wymijająco, Kath uśmiechnęła się triumfująco , pewnie wiedziała, że tak powiem. Zaskoczenie w końcu ustąpiło.
- Nie wierzę Ci. – Odezwał się głos Bonnie, wszystkie oczy natychmiast zostały skierowane na nią – Nie możliwe, żeby był to zwykły przypadek.
Nie ustąpi, wiedziałam. Jej ton na to wskazywał, był zimny i stanowczy. Co mam teraz zrobić? Weszłam z powrotem po schodkach do holu. Podniosłam ręce do góry w geście poddania. Wszystko straciłam, co mi tam jeśli na jaw wyjdzie kilka sekretów z przeszłości?
- Masz racje, - Przyznałam – Zmieniłam nazwisko, zaraz po tym jak wypuszczono mnie z tego przeklętego psychiatryka. – Oparłam się o framugę ściany, tak, że stałam na jednej nodze, odwrócona do nich bokiem.
- Chcesz znać prawdę Bonnie? – Zapytałam szybko, pokiwała głową na : Tak – Tak naprawdę nie nazywam się Nell Pierce.
Spojrzałam na nią, jej twarz wyrażała niewyobrażalne zdziwienie. Uspokoiłam się. Musiałam jej wszystko powiedzieć. Nie mogę tego dłużej zatajać. Wszyscy patrzyli na mnie oczekując, co powiem. Pierwotni byli mną zainteresowani.
- Nazywam się Claudia Lydia Clarissa La Grey.  – Powiedziałam z obrzydzeniem, samo wspomnienie o tym… Nienawidziłam się za to, kim byłam. – Nie mogłam ci nic powiedzieć – Zaczęłam, ale Bonnie mi przerwała:
- Dlaczego? Co jest w tym złego?
-, CO jest w TYM złego? – Zaczęłam swój monolog – Gdybyś tam była, tam gdzie byłam ja… - Teraz nie wytrzymałam, poderwałam się z miejsca gdzie się znajdowałam. Nawet Pierwotni byli zaniepokojeni tym, co mówię – Dla mojej rodziny byłam niczym, popychadłem, zabawką. Wiesz ile razy mnie biczowali? Za byle, co. Często głodowałam, nie miałam, co jeść, nie miałam gdzie pójść. Jedynym dla mnie logicznym wyjściem była śmierć. W końcu nie wytrzymałam. Pewnego dnia, mój ojciec, własny ojciec chciał mnie zakatować. – Głos zaczął mi się łamać i drżeć, Kath chyba pożałowała, że mnie tu przyprowadziła, wyglądała na przerażoną tak samo jak reszta – Zabiłam go nie wiem jak, wściekłam się tak, że serce w piersi przestało mu bić. Po tym wszystkim, moja kochana mamusia wsadziła mnie najpierw, do psychiatryka, później do domu dziecka. Uważała mnie za potwora. Załamałam się… - Spojrzałam na nich, Kath wstała, ale ja się odsunęłam – Nie. – Powiedziałam tylko tyle i zniknęłam, po biegłam gdzieś do lasu.
Bonnie i Kath wpatrywały się tępo w ziemie. Jakby dopiero teraz dotarło nich sens moich słów.
- Wiesz, co Bonnie? Powinnyśmy się upić, chodź. – Powiedziała nie obecnym tonem, złapała ją za rękę i razem zniknęły na dworze.
- Widzę podobieństwo. – Powiedziała Rebekah. Inni nie wiedzieli, o co jej chodzi – Ojciec nas też bił.
- Nie ciebie Rebekah, a ją tak –Powiedział Kol.
- Nie dziwię jej się, że się załamała, Biedaczka – Powiedział  Klaus, a wszyscy zebrani ze zdziwieniem na niego spojrzeli – Ja też potrafię współczuć, byłem tak samo bity.
- Ktoś powinien zaopiekować się, Katherine i wiedźmą Bennett – Powiedział Elijah – Jak upije się z Katherine nie wiadomo, co, się stanie.
- Racja. – Powiedział Kol. – Pójdę z tobą, Elijah.

                                                                                       ***
Tymczasem ja błąkałam się po lesie i płakałam, kiedy zauważyłam coś, a raczej kogoś.

To był ….     
_______________________________________________-
To był... Ciekawe kto? ;) Dodaję 6. Pewna Pani mi pomogła i wena wróciła, Dziękuję ! Nie wiem kiedy dodam następny. Jeśli macie jakieś pytania znajdziecie mnie w zakładce: KONTAKT.  
Do Napisania J <3        

1 komentarz:

  1. Rozdział genialny! I to zakończenie... ehh chcę już wiedzieć kto to był... :3 Szkoda mi tej Nell/ Claudii :/ Czekam na następny rozdział z niecierpliwością :)
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń

Template by Nielivka