Promienie
słońca wdarły się do pokoju przez nieszczelnie zasłonięte okno. Obróciłam się
na drugi bok. Po chwili nie czując już nieugiętej potrzeby lenistwa, wstałam z
łóżka. Wzięłam rzeczy leżące na stoliku nocnym i poszłam do łazienki. Wzięłam
godzinny prysznic, nie myśląc zupełnie o niczym. Cieszyłam się z nowego dnia.
Ubrałam się w czarne rurki, niebieską bluzkę z rękawami ¾ jeansową kurtkę. Wzięłam komórkę ze sypialni,
i pomaszerowałam do kuchni. Tam wyjęłam kubek i zrobiłam kawę. Wzięłam łyka
czarnego napoju i zamyśliłam się. Miałam zamiar wyjść dzisiaj, gdzieś gdzie się
zabawię. Ostatnio nie miałam okazji. Ciągłe zamieszanie, jeszcze Bonnie…
Właśnie, wyraźnie cos czuję do tego Kola, ale nie wiem, czy go lubię czy wręcz
przeciwnie. Intrygował mnie, ponieważ nie mówiono o nim za wielu dobrych
rzeczy… czekaj wróć. W ogóle nie mówiono o nim dobrze. A teraz przyjaźni się,
jak nie są parą, z Bonnie i wygląda jak potulny baranek. Chyba, że jest taki
tylko dla niej. Ale dlaczego do cholery z nim? Zrozumiałabym gdyby przyjaźniła
się z Elijah, jest honorowy, nie pozwoli by jakiejś niewinnej osobie stała się
krzywda. No, cóż nie wiem nawet, jacy tak naprawdę są. Nigdy nie wierzyłam w
plotki. Wiedziałam, że aby kogoś oceniać to trzeba go znać. Tak samo było z
Katherine. Wszyscy oceniają ją po czynach, a może ona była do tego zmuszona?
Przez wieki uciekała przed pierwotnymi, aby przetrwać musiała zabijać. To przez
to taka była, dbała tylko o siebie, ponieważ, życie ją do tego zmusiło. Zabito
jej całą rodziny, ścigano, zabrano córkę, nie raz próbowało zabić i torturować.
To wina losu nie jej.
Odezwał
się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. O wilku mowa. Westchnęłam i
odebrałam.
- Co
tam, przyjaciółeczko? – Zawołała pogodnie przez telefon Katherine.
-
Skąd taki dobry humor, u mojej drogiej Kath? – Zapytałam - Ktoś ci zrobił
dobrze?
- A
wiesz, że właśnie nie? No, więc mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia. –
Powiedziała, a ja od razu wiedziałam, że z moim planów nici.
-
Zamieniam się w słuch.
-
Musisz, ze mną przyjść do pewnej rezydencji – Zaczęła, tonem nie przyjmującym
sprzeciwów – Wyjaśnić pewne sprawy.
-
Czyli nie mam wyboru? – Zapytałam, ze skrytą nadzieją, że jednak będę mogła iść
na imprezę.
-
Nie.
-
Okej, będę na Ciebie czekać. – Powiedziałam i się rozłączyłam. Westchnęłam.
- Nie
ma to jak mieć przyjaciółkę. – Szepnęłam do siebie i pokierowałam się do salonu.
Aż boję się myśleć, co ta znowu wymyśliła. Była mistrzynią w obmyślaniu planów,
jeśli jeden zawiedzie, alfabet ma jeszcze trzydzieści jeden liter.
***
Katherine
wsiadła do samochodu, i zaczęła kierować się pod mój dom. Po drodze, zamyśliła
się i patrzyła przed siebie.
*Pokój w hotelu Katherine*
Wampirzyca
podeszła do niewielkiego młodzieńca i zaczęła się w niego intensywnie
wpatrywać.
-
Zapomnisz, że mnie widziałeś, zapomnisz o naszej rozmowie – Spojrzała na jego
ranę, na nadgarstku – Nie pamiętasz nic, co ci się stało.
Po
tych słowach wyrzuciła chłopaka, za drzwi. Po czym usiadła na brązową kanapę. Po
rozmowie z tą wiedźmą humor polepszył jej się o pięćdziesiąt procent. To jej
niedowierzanie w oczach, kiedy to dowiedziała się o tym, że jej przyjaciółka
kumpluje się z zimną suką Katherine. To napawało ja satysfakcją. Wiedziała coś,
czego nie wiedział nikt inny. W chwili jej rozmyślań zadzwonił telefon.
Niechętnie
odebrała.
-
Czego? – Zapytała niegrzecznie, była zła, że ktoś zakłóca jej święty spokój.
-
Musisz coś dla mnie zrobić. – Odparł głos po drugiej stronie, Katherine
rozpoznała w nim mulatkę. – Chcę byś przyprowadziła Nell do domu Pierwotnych.
-
Ooo, otrząsnęłaś się tak szybko – Zapytała złośliwie – Myślałam, że będziesz
nadal wypłakiwała swoje piękne oczęta.
-
Zamknij się, to była chwila słabości. – Usprawiedliwiała się Bennett- Zrobisz
to?
- Dlaczego?
Sama nie możesz tego zrobić?
-
Nie, nie mogę. Kiedy ja to zrobię, będzie wiedzieć o co chodzi.
- Oj,
Bennett, widzę, że znowu muszę ratować ci skórę. Zrobię to.
-
Dzięki.
***
Wiedziała,
że musi coś wymyślić tak być nie może. Dziewczyna musi przestać się ukrywać.
***
Siedziałam
na kanapie i spoglądałam w dal. Nadal myślałam o tym wszystkim. O tym, co zdarzyło
się dawno temu, coś, czego nadal nie rozumiałam. Jednak nie tylko to mnie
niepokoiło. Zastanawiałam się, co teraz zrobić, wolę się nie zagłębiać bardziej
w przeszłość. Jako trzynastolatka, byłam nadal w domu dziecka, moim jedynym
zajęciem było rysowanie. Według psychologów, to, co tam rysowałam wyrażało
uczucia. Deszcz smutek, słońce radość, drzewo obojętność a dwoje ludzi miłość.
Nie bardzo rozumiałam, dlaczego ludzie podziwiali moje prace. Dla mnie nie było
w nich nic wyjątkowego. Tylko jakieś kreski i czasem zarysy twarzy. Niektóre z
nich widziałam we śnie. Ale nigdy nie wierzyłam w to, że to coś znaczy.
Wzięłam
do ręki pierwszy z brzegu zeszyt i ołówek i zaczęłam coś szkicować. Nie wiem,
co właściwie chciałam tam uwiecznić. Moja ręką sama płynnie sunęła po papierze,
jakby, ktoś nią sterował. Raz kreski raz nie. Jakby umysł wiedział coś, czego
ja nie chciałam dopuścić do świadomości. Jakiś kod, i dla tego teraz daje mi
sygnały poprzez rysunki.
- Jestem pokręcona. – Szepnęłam do siebie i
po chwili usłyszałam za sobą znajomy głos:
-
Nawet nie wiesz jak.
Odwróciłam
się, zrzucając przypadkowo z kolan zeszyt. Moim oczom ukazała się, Katherine,
opierająca się o oparcie kanapy, uśmiechając się złowieszczo. Brązowe fale
okalały jej twarz, a obcisłe ubrania dodawały jej kobiecego wyglądu. Podeszła
do zeszytu, który przypadkowo spadł na podłogę i podniosła go. Zapatrzyła się w
rysunek.
- Ty
to narysowałaś? – Zapytała nie oczekując odpowiedzi – Wygląda jak żywy. –
Spojrzałam na nią dziwne, nie wiedziałam, co właściwie przez cały ten czas
rysowałam. Ręka sama się poruszała. Wstałam z kanapy i podeszłam do zapatrzonej
w szkic Katherine. Miała racje wyglądał jak żywy. Przedstawiał jakąś rodzinę,
każda postać była narysowana osobno. Było ich czterech, Jedna z nich była dziewczyną
reszta trójki była chłopakami. Nie zauważyłam żadnego podobieństwa, do kogokolwiek.
– Zdajesz sobie sprawę, co narysowałaś? – Zapytała z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem,
pokręciłam przecząco głową – To pozostali przy życiu Pierwotni – Nadal mówiła -
Widziałaś ich raptem kilka razy, a odwzorowałaś każdy ich drobny szczegół, jak
to zrobiłaś?
Zdarzało
mi się rysować cos w transie, coś, czego w życiu nie widziałam. Ale Katherine miała
racje, teraz zauważyłam, że narysowałam najstarszą rodzinę wampirów. Byłam
dumna z tego, ale… Jak to możliwe, że szkicowałam coś nie wiedząc nawet, co?
-
Zdarza mi się rysować dziwne rzeczy. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-
Okej, choć bo się spóźnimy.
Wzięłam
z kanapy komórkę i po drodze kurtkę. Wyszłyśmy z mojego mieszkania, i wsiadłyśmy
do jej samochodu. Zajęłam miejsce pasażera. Ruszyłyśmy w nieznanym mi kierunku.
Pogrążyłam się we własnych myślach, tak, że przez całą drogę, milczałam jak
zaklęta. Zastanawiało mnie gdzie wiezie mnie Katherine. Kiedy dojechałyśmy pod
wielką rezydencje, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie chciałam wiedzieć.
Miała chyba z sześć kolumn i cała była biała. Kiedy znalazłyśmy się pod
drzwiami, Katherine otworzyła je bez pukania. Znalazłam się w środku,
spojrzałam w prawo i od razu tego pożałowałam. Katherine podeszła do mnie, a ja
rzuciłam jej spojrzenie pełne wyrzutów. Wiedziałam, że trzeba było zostać w
domu, a nie włóczyć się po willi pełnej pierwotnych wampirów. W wielkim salonie
siedziała cała czwórka, dokładnie ta, którą narysowałam i Bonnie. Nie pewnie
spojrzałam po wszystkich. To przed nimi uciekała Kath i szczerze ja też. Przez
rok. Nie wiedziałam czy mnie pamiętają, ale się ich nie bałam. Spojrzałam
jeszcze raz na Katherine, bo mieszkańcy domu zaczęli mnie obserwować. Czułam na
sobie ich spojrzenia. Skrzyżowałam ręce na piersi i powiedziałam do niej:
-
Nadal nie kapuje jak to możliwe, że jeszcze żyjesz – Uśmiechnęła się niewinnie
– Nie patrz tak na mnie, to ta wiedźma chciała się z tobą spotkać. – Powiedziała a ja, uniosłam obie brwi.
– Nie patrz tak na mnie, to ta wiedźma chciała się z tobą spotkać. – Powiedziała a ja, uniosłam obie brwi.
- W
obstawie czterech Pierwotnych – Zaczęłam mówić – Aż tak mi ufacie, jak miło. –
Uśmiechnęłam się kwaśno.
– Okej, skoro chciałaś się spotkać z panną Pierce, to ją masz – Powiedziała Kath i zaczęła się wycofywać
– Nie tak szybko –Powiedziałam zatrzymując ją ręką – Ty tu zostajesz.
– Okej, skoro chciałaś się spotkać z panną Pierce, to ją masz – Powiedziała Kath i zaczęła się wycofywać
– Nie tak szybko –Powiedziałam zatrzymując ją ręką – Ty tu zostajesz.
Miała
opory, widziałam to, ale i tak usiadła w fotelu. Westchnęłam. Tak to jest.
Powinnam naprawdę zacząć myśleć. Zeszłam z małych schodków i też znalazłam się
w salonie. Obecni w pomieszczeniu, wyraźnie zauważyli podobieństwo nazwisk.
- Jesteście
siostrami. – Stwierdził niepewnie Elijah, jako jedyny stojący z Pierwotnych. Uśmiechnęłam
się rozbawiona. Katherine też.
- Nie…
Nigdy, jesteśmy przyjaciółkami. – Spojrzałam na nią, po czym na Bonnie, nie była
tym zaskoczona. Wiedziałam teraz, że tamto spotkanie Kath było z Bonnie. Zawsze
musi być tak jak ona chce.
- To,
dlaczego macie podobne nazwiska?
I tu
mnie złapali. Kiedy zmieniałam nazwisko, nie wiedziałam, że znajdę osobę z
takim samym? Co miałam powiedzieć, że jestem z domu dziecka, że uważali mnie za
wariatkę i musiałam zmienić całe swoje życie? Powinnam była przewidzieć, że o
to zapytają. Moja twarz na sto procent wyrażała totalne zaskoczenie. Po prostu
mnie zatkało. Katherine to zauważyła. Chyba też to podejrzewała, że miałam
kiedyś inne życie. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby jednak wiedziała, kim byłam.
-
Zwykły, zbieg okoliczności. – Powiedziałam wymijająco, Kath uśmiechnęła się triumfująco
, pewnie wiedziała, że tak powiem. Zaskoczenie w końcu ustąpiło.
- Nie
wierzę Ci. – Odezwał się głos Bonnie, wszystkie oczy natychmiast zostały skierowane
na nią – Nie możliwe, żeby był to zwykły przypadek.
Nie
ustąpi, wiedziałam. Jej ton na to wskazywał, był zimny i stanowczy. Co mam
teraz zrobić? Weszłam z powrotem po schodkach do holu. Podniosłam ręce do góry
w geście poddania. Wszystko straciłam, co mi tam jeśli na jaw wyjdzie kilka
sekretów z przeszłości?
-
Masz racje, - Przyznałam – Zmieniłam nazwisko, zaraz po tym jak wypuszczono
mnie z tego przeklętego psychiatryka. – Oparłam się o framugę ściany, tak, że
stałam na jednej nodze, odwrócona do nich bokiem.
-
Chcesz znać prawdę Bonnie? – Zapytałam szybko, pokiwała głową na : Tak – Tak naprawdę
nie nazywam się Nell Pierce.
Spojrzałam
na nią, jej twarz wyrażała niewyobrażalne zdziwienie. Uspokoiłam się. Musiałam
jej wszystko powiedzieć. Nie mogę tego dłużej zatajać. Wszyscy patrzyli na mnie
oczekując, co powiem. Pierwotni byli mną zainteresowani.
-
Nazywam się Claudia Lydia Clarissa La
Grey. – Powiedziałam z
obrzydzeniem, samo wspomnienie o tym… Nienawidziłam się za to, kim byłam. – Nie
mogłam ci nic powiedzieć – Zaczęłam, ale Bonnie mi przerwała:
-
Dlaczego? Co jest w tym złego?
-, CO
jest w TYM złego? – Zaczęłam swój monolog – Gdybyś tam była, tam gdzie byłam ja…
- Teraz nie wytrzymałam, poderwałam się z miejsca gdzie się znajdowałam. Nawet
Pierwotni byli zaniepokojeni tym, co mówię – Dla mojej rodziny byłam niczym,
popychadłem, zabawką. Wiesz ile razy mnie biczowali? Za byle, co. Często
głodowałam, nie miałam, co jeść, nie miałam gdzie pójść. Jedynym dla mnie logicznym
wyjściem była śmierć. W końcu nie wytrzymałam. Pewnego dnia, mój ojciec, własny
ojciec chciał mnie zakatować. – Głos zaczął mi się łamać i drżeć, Kath chyba pożałowała,
że mnie tu przyprowadziła, wyglądała na przerażoną tak samo jak reszta –
Zabiłam go nie wiem jak, wściekłam się tak, że serce w piersi przestało mu bić.
Po tym wszystkim, moja kochana mamusia wsadziła mnie najpierw, do psychiatryka,
później do domu dziecka. Uważała mnie za potwora. Załamałam się… - Spojrzałam
na nich, Kath wstała, ale ja się odsunęłam – Nie. – Powiedziałam tylko tyle i
zniknęłam, po biegłam gdzieś do lasu.
Bonnie
i Kath wpatrywały się tępo w ziemie. Jakby dopiero teraz dotarło nich sens
moich słów.
-
Wiesz, co Bonnie? Powinnyśmy się upić, chodź. – Powiedziała nie obecnym tonem,
złapała ją za rękę i razem zniknęły na dworze.
-
Widzę podobieństwo. – Powiedziała Rebekah. Inni nie wiedzieli, o co jej chodzi –
Ojciec nas też bił.
- Nie
ciebie Rebekah, a ją tak –Powiedział Kol.
- Nie
dziwię jej się, że się załamała, Biedaczka – Powiedział Klaus, a wszyscy zebrani ze zdziwieniem na
niego spojrzeli – Ja też potrafię współczuć, byłem tak samo bity.
-
Ktoś powinien zaopiekować się, Katherine i wiedźmą Bennett – Powiedział Elijah –
Jak upije się z Katherine nie wiadomo, co, się stanie.
-
Racja. – Powiedział Kol. – Pójdę z tobą, Elijah.
***
Tymczasem
ja błąkałam się po lesie i płakałam, kiedy zauważyłam coś, a raczej kogoś.
To był
….
_______________________________________________-
To był... Ciekawe kto? ;) Dodaję 6. Pewna Pani mi pomogła i wena wróciła, Dziękuję ! Nie wiem kiedy dodam następny. Jeśli macie jakieś pytania znajdziecie mnie w zakładce: KONTAKT.
Do Napisania J <3
Rozdział genialny! I to zakończenie... ehh chcę już wiedzieć kto to był... :3 Szkoda mi tej Nell/ Claudii :/ Czekam na następny rozdział z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D